Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 020.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc gdy tak patrzą na one to brzegi,
Choć im i cudze były i nielube,
Na one wody pieniste, by śniegi,
Co walą z hukiem, a idą we śrubę[1],
Podobni ptactwu, co miewa noclegi
W śródniebnych drogach, a podczas i zgubę,
Od skrawka ziemi niknącej w oddali
Odjąć nie mogli oczu i tak stali.

A już te łuny ugasły na wodzie
Z zachodowego pożaru i słońca,
Niebo się miało ku cichej pogodzie,
Otchnione parą od końca do końca.
Lekuchna modrość szła po niem na wschodzie,
Aż nagle pierwsza gwiazda błysła drżąca,
I liczko swoje zamglone i blade
Prosto na naszą zwróciła gromadę.

I patrz, jak dziwne są moce i siły
W onych to światłach litosnych na ziemię:
Wszystkie się głowy podniosły i wzbiły,
Jakoby tknięte matczynym tchem w ciemię,
Wszystkie się oczy rosami zaszkliły,
A choć nikt znaku nie dał, lud, jak brzemię,
Z jękiem i z płaczem upadł na kolana:
...«O gwiazdo morza!... Karmicielko Pana!...»[2]
.................

Szeroko pieśń się poniosła w przestworze,
Bo ludu kupa była — do tysiąca.
Dołem, jak organ, dawało głos morze,
Powyż — ta jedna gwiazda błyskająca,
Gwiazda, co gdzieś tam po naszym ugorze,
Po naszych polach chodziła świetląca,

  1. We śrubę — na podobieństwo śruby, która również falistym ruchem posuwa się naprzód.
  2. Znana pieśń: «Gwiazdo morza, któraś Pana mlekiem swojem karmiła...»