Strona:PL Lord Lister -89- Tajemnicza dama.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— My nie mamy telefonu — odparła cicho kobieta.
— Musimy więc posłać mu wiadomość przez posłańca... Czy mieszka pani w tej okolicy?
— Mieszkam stąd przynajmniej o półtora godziny drogi. Chodziłam kilometry, zanim się tu znalazłam.
— Czy w pobliżu nie mieszka tutaj ktoś z pani krewnych lub przyjaciół? Chodzi tylko o zmianę ubrania...
Kobieta uderzyła się dłonią w czoło.
— Ciotka Serafina! — zawołała z uśmiechem. — Zapomniałam, że ciotka mieszka niedaleko stąd — Była dla mnie zawsze bardzo dobra. Jest równie biedna, jak my obecnie, lecz chętnie udzieli mi przytułku. Mówiąc prawdę, wolę aby ona opowiedziała wszystko memu mężowi... Sama nigdy nie zdobędę się na tę odwagę.
— Pomyślimy o tym później — odparł nieznajomy — zapomniałem przedstawić się pani: nazywam się Larington — Edward Larington... Jeśli pani pozwoli, wejdziemy do taksówki... Spacer po deszczu w przemoczonym ubraniu, to przecież zwykłe szaleństwo.
Ujął ją pod ramię i pomógł wsiąść do taksówki. Wkrótce zatrzymali się w ciemnej uliczce, przed starym dwupiętrowym domem.
— Która godzina? — zapytała młoda kobieta, szczękając zębami z zimna.
— Około pierwszej.. Musimy obudzić pani ciotkę — odparł Larington. Suche, ciepłe ubranie, chustka, szklanka gorącej herbaty i wówczas dopiero porozmawiamy ze sobą rozsądnie...
Kobieta uśmiechnęła się, Larington tymczasem nacisnął guzik dzwonka.
— Cóż to pomoże? — rzekła. — Nikt nie może mi pomóc... Nawet gdyby pan mógł, nie zechce pan z pewnością...
— Miała pani widocznie do czynienia z ludźmi bez serca — odparł Larington. — Skąd ta pewność, że nie zechce pani pomóc?
Kobieta chwyciła go nagle za połę płaszcza... Uczuł, że ręce jej drżą.
— Jeśli to prawda... Jeśli naprawdę chce nam pan przyjść z pomocą... Wierze, że Bóg postawił pana na mej drodze! — szepnęła. — Gdyby pan mógł naprawdę pożyczyć memu mężowi pieniądze? Odda je panu podwójnie, potrójnie!
Nie skończyła rozpoczętego zdania, gdyż na piętrze otwarło się okno i rozległ się przerażony głos kobiecy.
— Co się stało? Co to za alarm?... Czy nie wstyd wam budzić starą kobietę w nocy? Czy się pali?...
— To ja, ciotko Serafino — odparła młoda kobieta. — Otwórz drzwi, przyszłam prosić cię o pomoc.
Staruszka w oknie omal nie krzyknęła ze zdziwienia. Okno zamknęło się a wkrótce potem uchyliły się drzwi.
Młoda kobieta weszła do sieni wraz ze swym towarzyszem. Oboje udali się na drugie piętro. W drzwiach stała staruszka z zapalonym lichtarzem w ręku...
Na widok mężczyzny z zażenowaniem cofnęła się.
— To przyjaciel, ciotko! Prawdziwy, szczery przyjaciel — rzekła uspakajaco młoda kobieta. — Chciałam cię prosić o pożyczenie mi odzienia: przemokłam do nitki... Dopiewo potem będę mogła wrócić do Harrego. Stało się coś strasznego! Opowiem ci wszystko później... Zrozumiesz sama, dlaczego o tak późnej porze proszę cię o gościnę!
Nie tracąc czasu na dalsze wyjaśnienia, poczciwa kobieta wprowadziła niezwykłych gości to mieszkania... Wskazała Laringtonowi fotel, prosząc go, aby zaczekał chwilę w skromnym lecz schludnym saloniku, sama zaś ze swą siostrzenicą zniknęła w sąsiednim pokoju.
Do uszu Laringtona dochodziły odgłosy rozmowy, hałas wysuwanych szuflad i otwieranych szaf... Po upływie dziesięciu minut drzwi się otwarły i ukazała się w nich młoda kobieta w ciepłym flanelowym szlafroku i w miękkich pantoflach.
Za nią wtoczyła się do pokoju staruszka, niosąc filiżankę gorącego bulionu. Larington podniósł się i zbliżył do młodej kobiety... Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i usiadła w fotelu...
— Wypij to, drogie dziecko — odezwała się staruszka. — Odrobina gorącej strawy dobrze ci zrobi.
— Dziękuję ci, ciociu — odparta z wdzięcznością — zawstydzasz mnie swą dobrocią... W porównaniu z tobą wydaję się istotą bez serca... Nie przeczcie mi... Wiem, że tak jest... Wysłuchajcie mnie oboje.
— Nazywam się Jane Doherty. Byłam skromną chórzystką, zanim poznałam mego męża Harrego Doherty, kompozytora i wirtuoza! Mego panieńskiego nazwiska — Jane Nortin — nikt prawie nie znał... Kochaliśmy się. Mąż mój skomponował operę... I tu zaczyna się początek naszych nieszczęść... Pewnego dnia Harry przyciął sobie drzwiami palec lewej ręki... Zlekceważył ten wypadek i w następstwie musiał się poddać operacji. Odcięto mu czubek palca... Harry starał się zbagatelizować ten fakt, lecz skrzypce musiał porzucić na zawsze... Śmiał się mówiąc, że bez przeszkód będzie mógł teraz poświęcić się pracy kompozytorskiej... Lecz nie szło mu to łatwo... Nikt nie chciał wystawić jego opery... Kołataliśmy do wszystkich dyrekcji, rujnowaliśmy się na przejazdy do rozmaitych stolic świata. Wszyscy chwalili muzykę, śmiałość kompozycji, lecz uchylali się od wystawienia... Postanowiłam pomóc mu za wszelką cenę i to spowodowało nieszczęście.
Ukryła twarz w dłoniach.
— Może panu wiadomo, że mniej więcej przed rokiem powstał w Londynie bank, finansujący budowę kolei w Anatolii... Bank ten wypuścił akcje, które pojawiły się na rynku poniżej ceny nominalnej... Jedna z mych przyjaciółek, która sama nabyła te akcje, namówiła mnie do ich kupna... Nie znając się zupełnie na tranzakcjach giełdowych usłuchałam jej rady... Istotnie akcje anatolijskie z 97 wkrótce skoczyły do 150... Czekałam aż pójdą jeszcze wyżej... Doszły do 450. Przyjaciółka moja sprzedała wszystkie swe akcje, ja zaś nie chciałam pójść za jej przykładem... Nastąpił krach... Pewnego dnia akcje spadły o 100 punktów.... Mogłam je wtedy sprzedać i uratować swe pieniądze, ale wciąż marzyłam o tym, że jeszcze pójdą w górę... Chciałam zdobyć tyle pieniędzy, aby starczyło na wystawienie opery Harrego. Domyślacie się co nastąpiło... Akcje spadły na łeb i na szyję, tak że dziś nikt nawet ich kupić nie chce za grosze... To wszystko...

Bank Anatolijski

Przez chwilę zapanowało milczenie.
— Słaba to pociecha, że wiele osób spotkał ten