Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

banknotów do kieszeni i pogwizdując z cicha, skierował się w stronę areny cyrkowej.

Raffles stał spokojnie, opierając się plecami o drzwi. Parobek zbliżył się do niego i szepnął:
— Mam ich, Edwardzie. Wpadli w pułapkę!... Zarobiłem przy tej okazji sto funtów.

Baxter odnosi sukcesy na arenie

Zapadł wieczór.
Wielki cyrk płonął tysiącem świateł. Zwarty tłum gęstą rzeką płynął do kas i przez wejście sączył się na widownię. Właściciel cyrku zacierał ręce z zadowolenia. Takiego powodzenia nie miał już oddawna. Nowy akrobata przyniósł mu widocznie szczęście, postanowił więc za wszelką cenę zatrzymać go w swoim zespole.
Baxter siedział w garderobie solistów. Inspektor przypuścił dyrektora cyrku do sekretu i podał mu swe prawdziwe nazwisko oraz charakter służbowy. Trzeba przyznać, że dyrektor nie był tym zbytnio zachwycony. Skoro dowiedział się jednak, że idzie o klejnoty jego najlepszej woltyżerki, oświadczył gotowość przyjścia Baxterowi z pomocą. Przyrzekł inspektorowi, że dotrzyma tajemnicy a zwłaszcza, że nie piśnie słowa „przeklętym reporterom“, jak ich nazywał Baxter.
Zbliżył się do areny. Spojrzenie jego padło na dwóch wyfraczonych panów, którzy rozmawiali ze sobą półgłosem.
— Przypominają mi oni owych dwóch osobników, o których wspominała Olga Dimtriew! — szepnął do siebie. — Jeden z nich wygląda jak suszony sztokfisz, drugi jak dziecinny balonik na krótkich nóżkach... Nie dziwiłbym się, gdyby jednym z nich był Raffles...Musimy zbadać tę sprawę.
Zbliżył się do rozmawiających i stanął za ich plecami.
— A więc ma pan przy sobie pierścionek? — zapytał niski jegomość swego towarzysza.
— Oczywiście — odparł zagadnięty.
Szczęście sprzyjało Baxterowi tego wieczora...
W międzyczasie Olga Dymitriew zjawiła się w cyrku i lekkim krokiem zbliżyła się do areny... Obaj panowie ruszyli za nią, jakgdyby przez niewidzialną sprężynę pchnięci ze swych miejsc. Olga Dymitriew zatrzymała się jak wryta. Ze zmarszczoną niechętnie brwią spoglądała na natrętów, którzy tak niedawno niepokoili ją na ulicy.
— Madame — rzekł hrabia Highburne, kłaniając się nisko. — Przybyliśmy umyślnie po to, aby podziwiać pani talenty akrobatyczne i niezrównaną jazdę figurową, którą zdobyła pani sobie zasłużoną sławę w całym świecie... Uważam, że kobieta tak piękna, powinna ukazywać się publicznie tylko w należytej oprawie... A czyż może być właściwsza oprawa niż złoto i drogie kamienie?
Z tymi słowy wręczył jej otwarte pudełko, w którego wnętrzu lśnił cenny klejnot.
Olga Dymitriew zmierzyła go wyniosłym wzrokiem. Chwyciła pudełko z pierścieniem i szybkim ruchem rzuciła je na piasek areny.
— Oto los, który spotyka niemiłe mi prezenty! — rzekła.
Hrabia Highburn spojrzał na swego przyjaciela, przyjaciel zaś spojrzał na niego.
— W życiu nie przeżyłem nic podobnego! — wyjąkał wreszcie Highburn. — Uciekniemy się więc do innego sposobu. Zastosujemy wobec tej małej prawdziwie „koński“ środek... Siłą złamiemy jej upór! Idźże, baronie, natychmiast do owego stajennego i przypomnij mu, że liczymy na jego pomoc.
Obaj przyjaciele wzięli się pod rękę i oddalili szybko.
Zbliżała się godzina ósma. Zaczęto przedstawienie.
Na pierwszy ogień szedł dyrektor Althoff, ze swą tresurą koni... Później wkroczyło na arenę trio Bellini.
Po kilku dalszych numerach rozpoczęła się pauza.
Charley Brand wziął Rafflesa na stronę:
Udali się do bidetu, gdzie kilku clownów popijało piwo.
Raffles poklepał jednego z nich przyjaźnie po ramieniu:
— Czy chcecie zarobić po pięć funtów i spełnić jednocześnie dobry uczynek? — zapytał.
Uśmiechnęli się z niedowierzaniem. Wystarczało jednak spojrzeć w jego twarz aby zrozumieć, że mówi prawdę. Odbyto wspólnie coś w rodzaju narady wojennej...
Antrakt dobiegał końca.
Publiczość, która w przerwie zwiedzała stajnie, wracała powoli na swoje miejsca. Znów zapłonęły światła na arenie. Hrabia Highburn i baron Bornemouth zasiedli spokojnie w swej loży.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego... Świat cały zawirował dokoła Baxtera. Pochwyciły go czyjeś silne ręce i przemocą wyciągnęły na arenę... Na widowni rozległ się huraganowy śmiech. Publiczność zrozumiała że nadszedł kulminacyjny punkt programu.
— Puśćcie mnie! Puśćcie... — wył Baxter.
W samym środku areny ustawiono zwykły stołek kuchenny i umieszczono na nim miednicę z ciepłą wodą. Dwóch błaznów ciągnęło ku niej Baxtera.
— Jeśli mnie natychmiast nie puścicie, wsadzę każdego z was na pół roku do więzienia.