Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obeznanego ze swoim zawodem. W kwadrans później, Raffles i Charley Brand mieli już w kieszeni tygodniowe kontrakty.
— Udało nam się doskonale — rzekł Raffles, gdy znaleźli się na ulicy.
— Czy nie boisz się próby?
— A dlaczego miałbym się bać? Pewien jestem, że w pół godziny nauczę się wszystkich sztuczek „Tria Bellini“... Poćwiczę trochę na przyrządach w naszej sali gimnastycznej i to wystarczy.
Nagle Brand zatrzymał się i chwycił Rafflesa za rękę...

Tajemnicza wycieczka

Raffles skierował wzrok za wzrokiem swego przyjaciela i ujrzał Olgę Dimitriew.
Młoda dziewczyna przeszła spokojne tuż obok Branda, nie poznając go. Obaj świeżo upieczeni pracownicy cyrkowi spojrzeli na siebie ze zdumieniem.
— Próba zaczyna się dopiero o godzinie pierwszej — szepnął Raffles. — Ruszajmy szybko za nią, aby sprawdzić, dokąd ona idzie.
— Ale czy ja mogę się stąd wydalić?
— Oczywiście... Twój kontrakt rozpoczyna się dopiero od jutra. Chodźże! Szli za nią w przyzwoitej odległości, aby nie wzbudzić podejrzeń. Piękna woltyżerka wsiadła do autobusu, idącego w kierunku Centrum Londynu. Raffles i Brand wskoczyli do tego samego wozu i zatrzymali się na peronie.
Olga Dmitriew wysiadła na Ludgate Circus. Raffles i Charley poszli za jej przykładem.
Woltyżerka skinęła na taksówkę i cicho rzuciła szoferowi jakiś adres.
Raffles i Brand spojrzeli na siebie.
— I co teraz będzie? — zapytał sekretarz.
— Nic... Przecież nie brak taksówek w Londynie... Zaraz złapiemy następną.
Gwizdnął i natychmiast z pobliskiego postoju ruszyła w ich stronę taksówka.
— Jedź pan za tamtą taksówką — rozkazał Raffles, wskazując szoferowi auto, do którego wsiadła Olga Dimitriew.
— Aż dokąd?
— Choćby do samej Tamizy. Dam panu znak, gdzie się zatrzymać... Nie ominie pana suty napiwek.
— Dobra! — odparł szofer i zaśmiał się z zadowoleniem.
Raflfes i Brand wsiedli do taksówki, która natychmiast ruszyła z miejsca. Droga wiodła przez najludniejsze dzielnice Londynu.
Obaj przyjaciele nie wiele mówili podczas jazdy. Nagle po upływie pół godziny auto zatrzymało się gwałtownie. Raffles pochylił się ku szoferowi.
— Dlaczego się pan zatrzymał? — zapytał.
— Ponieważ nie jadę już dalej...
— Doskonale... A czy można zapytać dlaczego?
— Ponieważ taksówka, którą mi pan wskazał, również zatrzymała się.
— Trzeba było od razu tak powiedzieć. Gdzie stanęła?
— Przed drzwiami.
— Czyście oszaleli człowieku? Przed jakimi drzwiami?
— Przed drzwiami domu, do którego parę dni temu wszedłem wbrew mej woli.
— Zostawcie te zagadki... Sądząc z waszej miny, nie jest to chyba knajpa?
— Zgadł pan... Jest to główna kwatera policji.
— Scotland Yard? — zapytał Raffles ze zdumieniem.
— Zupełnie słusznie, panie szanowny...
Raffles spojrzał na Charleya, który zrobił niewyraźną minę.
— Cóż ją u licha sprowadza do Scotland Yardu? — mruknął sekretarz.
— Nie wiem... Sądzę jednak, że wkrótce zdołamy wyjaśnić tę sprawę.
Obaj nieodłączni przyjaciele wysiedli z taksówki. Raffles wsunął szoferowi w rękę napiwek, który przekroczył jego najśmielsze oczekiwania.
— Dałbym wiele, abym mógł w tym momencie, zobaczyć twarz naszego serdecznego przyjaciela, Baxtera — rzekł Raffles.
— Dlaczego? Czy sądzisz że do niego udała się nasza woltyżerka?
— A do kogóżby?
— Możebyśmy się postarali dostać do środka?
— Na to jesteśmy zbyt słabo ucharakteryzowani... Nie chcę narażać się na niebezpieczeństwo rozpoznania... Najlepiej będzie tu na nią zaczekać.
— A co po tym?
— Po tym zobaczymy co dalej będzie... Może jakiś przypadek przyjdzie nam z pomocą.
— Co będzie z próbą?
— Nie możemy jej opuścić, oczywiście... Nie zacznie się chyba przed godziną drugą. Zdążymy jeszcze wprowadzić w czyn nasze zamierzenia.

Baxter zakochany

Olga Dimitriew weszła do biura i wręczyła dyżurnemu policjantowi swą kartę wizytową. Agent przeczytał ją.
— Do inspektora Baxtera?
— Odgadł pan trafnie — odparła woltyżerka.
— Skąd pan wie?
— O, to bardzo proste — uśmiechnął się agent. — Ilekroć młoda i piękna kobieta zjawia się w biurze policji, zawsze ma jakiś interes do inspektora Baxtera.
Olga Dimitriew przyjęła to oświadczenie z lekkim zdziwieniem.
— Zapewniam pana, że jest pan w błędzie co do celu mojej wizyty... Proszę mnie zameldować inspektorowi... Przychodzę w ważnej sprawie.
Dyżurny policjant wzruszył z niedowierzaniem ramionami, i skierował się niechętnie w stronę gabinetu inspektora.
Baxter siedział za biurkiem, opierając głowę na dłoni. Robił wrażenie człowieka, pochłoniętego całkowicie rozstrzyganiem najważniejszych problemów.
Naprzeciw niego siedział jego sekretarz, przezwany przez swych kolegów „Pchłą“. Pchła — w aktach stanu cywilnego Marholmem zwany — zajęty był przeglądaniem stosu urzędowych papierów, piętrzących się przed nim na biurku. Od czasu do czasu rzucał badawcze spojrzenia w stronę swego przełożonego, chcąc wysondować, w jakim jest nastroju. Humor szefa Scotland Yardu pogarszał się bowiem z dnia na dzień. Pozostawało to w ścisłym związku z naganą, jaką poczciwy Baxter otrzymał ostatnio od swych zwierzchników... Miara głupstw, popełnianych codziennie przez Baxtera poczęła się przebierać i cierpliwość władz była już na wyczerpaniu.