Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kontaktu. Z tym większą radością witam w panu mojego rodaka. Czy jest pan kupcem?
— Nie. Przyjechałem tu dla przyjemności.
— Pozwoli pan, że się przedstawię: Józef Fournier.
— Markiz d’Armand. Pan Bellon z Bordeaux — dodał, przedstawiając swego towarzysza. Fournier nie potrafił ukryć swej radości. Nareszcie wysiłki jego, zmierzające w kierunku zbliżenia się do sfer arystokratycznych zostały uwieńczone pomyślnym rezultatem. Poznał wreszcie autentycznego markiza.
Trzej panowie wrócili z powrotem do cukierni i usiedli razem przy stoliku. Fournier nie posiadał się z radości. Miał wrażenie, że markiz stara się uprzejmością wynagrodzić swą poprzednią oziębłość. Na stole pojawiło się drogie wino. Języki rozwiązały się. Gdy żegnali się z sobą stosunki między nimi panowały jaknajserdeczniejsze. Tegoż wieczora całe otoczenie Fourniera wiedziało, o tym, że młody człowiek spędził cały dzień ze swym najlepszym przyjacielem markizem d‘Armandem, który niedawno przybył z Paryża.
Następnego dnia, Fournier, który zazwyczaj udawał się do kawiarni dopiero o godzinie piątej po południu, zjawił się już tam o pierwszej. Pod żadnym pozorem nie chciał stracić okazji spotkania tam markiza. Czekał około czterech godzin. Cierpliwość jego została wynagrodzona. Ujrzał wreszcie dwóch zbliżających się rodaków. Zerwał się od stolika i podszedł do markiza, akcentując głośno jego tytuł.
Usiedli przy stole i wszczęli ożywioną rozmowę. Radość z zawartej tak imponującej znajomości, spędziła Fournierowi sen z powiek. Całą ubiegłą noc przewracał się na łóżku, zadając sobie pytanie, w jaki sposób może najwłaściwiej znajomość tę wykorzystać. Nadarzała mu się ku temu odpowiednia okazja. Jego ślub z córką van Brixena, Anettą, miał się odbyć za parę dni. Anetta była nietylko ładną i miłą dziewczyną, ale była również finansowo doskonałą partią. Fournier wpadł na pomysł, aby poprosić markiza d’Armand o zaszczycenie tej uroczystości swoją obecnością. Dla tych, którzy zamknęli przed nim swoje drzwi byłby to policzek nielada.
Zręcznie sprowadził rozmowę na ten temat. Ku jego wielkiej radości markiz odrazu przyjął propozycję.

Jeszcze w ciągu tego samego tygodnia van Brixen wydał nowe przyjęcie z okazji zaręczyn swej córki. Pomiędzy zaproszonymi gośćmi byt markiz d’Armand i towarzysz jego pan Bellon z Bordeaux. Holender dumny był z obecności arystokratycznego gościa. Wyszedł na jego spotkanie i ceremonialnie przedstawił go reszcie zaproszonych.
W zimowym ogrodzie, za grupą palm, stała malutka ławeczka. Miejsce to stanowiło doskonałą kryjówkę dla tych, którzy chcieli przez chwilę pozostać sami. Na ławeczce tej siedzieli dwaj mężczyźni. Starszy z nich nosił w klapie fraka rozetkę Legii Honorowej. Białą wypielęgnowaną ręką gładził niewielką bródkę. Z trudem tłumił ziewanie.
— Chciałbym stąd uciec, Charley, jaknajprędzej. Towarzystwo jest tu bardzo mieszane i niesłychanie nudne. Przyszedłem tu, ponieważ miałem wrażenie, że w przeszłości Fourniera i naszego gospodarza kryją się jakieś tajemnice. Widać jednak, że się pomyliłem.
Młody człowiek, którego towarzysz nazywał Charleyem chciał coś odpowiedzieć. W tej samej chwili markiz, bowiem on to był właśnie, przysłonił mu ręką usta, drugą ręką wskazując na drzwi, prowadzące do sali balowej.
Stanęli w nich właśnie Fournier i Brixen. Chcieli widocznie udać się do miejsca, w którym znajdowali się obaj nasi przyjaciele, lecz zatrzymali się w połowie drogi, w pobliżu fontanny.
— O, nie, Geercie. Nigdy się na to nie zgodzę — rzekł Fournier.
Van Brixen położył łagodnie rękę na ramieniu młodego człowieka.
— Bądź rozsądny, Józefie... Pomiędzy takimi starymi przyjaciółmi jak my... znasz mnie chyba dosyć.
— Tak — odparł Fournier — dlatego, że cię znam żądam, abyś wpłacił mi obiecane pięćdziesiąt tysięcy funtów gotówką, najpóźniej w przeddzień ślubu.
— Ależ to absurd, Józefie. Na dzień przed ślubem otrzymasz gotówką dwadzieścia tysięcy funtów sterlingów, stanowiących posag mej córki. Resztę otrzymasz...
— Właśnie do reszty przywiązuję jaknajwiększe znaczenie. Czy sądzisz, że za głupich dwadzieścia tysięcy funtów, zgodzę się uwolnić cię od twej córki? Żądam właściwego odszkodowania za moją piękną starokawalerską egzystencję. Nadszedł czas, abyśmy zlikwidowali przeszłość i uregulowali nasze rachunki.
Holender westchnął głęboko.
— Ponieważ nie mam wyboru, niech i tak będzie. Ale pieniądze te nie przyniosą ci szczęścia.
— Wiedziałem, że wrócisz do rozsądku — odparł Fournier łagodniejszym tonem. — Oto ręka — dodał, wyciągając do Brixena prawicę.
Brixen wyciągnął swoją rękę dość niechętnie. Pogodziwszy się obydwaj mężczyźni wrócili do salonu.
Markiz d’Armand słuchał tej rozmowy z prawdziwym zainteresowaniem.
— Przypadek naprowadził nas na ślad ciekawej tajemnicy — rzekł do Charleya. — Ci, którzy nam donieśli, że teść i zięć byli kiedyś wspólnikami w pierwszej karierze, mieli rację. Jakieś poważne względy musiały skłonić starego do dania Fournierowi pięćdziesięciu tysięcy funtów sterlingów.
Po chwili drzwi otwarły się szybko i dwie młode dziewczyny weszły do zimowego ogrodu. Usiadły na ławeczce, stojącej pod palmami nie spodziewając się, że jakiś mężczyzna ukryty wśród zieleni nie spuszcza z nich wzroku.
— Ach Maud... Jestem taka nieszczęśliwa....
Skarga ta wypłynęła z ust wyższej z dziewcząt. Jednocześnie oparła ona na ramieniu swej towarzyszki swą złotą główkę i załkała.
Towarzyszka jej mogła liczyć około dziewiętnastu lat. Na twarzy jej malowała się jednak niezwykła powaga.
— Ależ Anettko — rzekła — Jeśli ci się aż tak nie podoba, nie poślubiaj go. Nikt cię do tego nie może zmusić.
— Nie znasz mego ojca, To, co postanowił musi być spełnione. Raczej skoczę do wody razem z Franciszkiem, niż poślubię tego człowieka.
Wstała i chusteczką poczęła ocierać oczy. Młodszą dziewczyna otoczyła ją ramieniem.