Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Propozycja oszusta

Gdy tylko Raffles się oddalił Geiss pod pretekstem nagłej niedyspozycji pożegnał damy i wrócił do hotelu.
Zajmował on w „Savoyu“ szereg luksusowo urządzonych apartamentów.
Oczekiwał go służący Mc Intosh, z pochodzenia Irlandczyk. Mc Intosh miał odrażającą powierzchowność. Twarz jego usiana była wrzodami, a głęboka blizna, jak gdyby od cięcia szablą, przecinała czoło. Człowiek ten był powiernikiem Geissa. Poznali się w Australii i Irlandczyk był więcej jego wspólnikiem, niż służącym. Skazany na karę zesłania przed dwunastu laty zdołał uciec. Zetknąwszy się z Geissem dzięki jego pomocy uszedł czujności policji i władz angielskich.
— Chodź ze mną — rzekł do niego Geiss zrzuciwszy futro z ramion. — Muszę ci powiedzieć coś ważnego.
Obydwaj udali się do gabinetu Geissa.
— Spotkałem dziś wieczorem pewnego człowieka, lorda, który dzięki pewnej sprawie z przed dziesięciu laty zaprzysiągł mi zemstę. — Ten człowiek dawniej zupełnie nieszkodliwy stał się groźnym bandytą.
— A więc kolegą, — rzekł Mc Intosh ze śmiechem. — Czyżby nosił się z zamiarem zadenuncjowania nas?
— Nie wątpię, że będzie starał się zemścić. Mogłoby to mieć poważne konsekwencje dla nas i naszego nowego przedsięwzięcia.
— Niech go diabli porwą! — zawołał Mc. Intosh, ściskając swe potężne pięści. — Gdzie on jest? Odnajdę go i rozpłatam mu łeb.
— Musimy działać ostrożnie — odparł Geiss. Człowiek, o którym mówię, należy do najniebezpieczniejszych i najsprytniejszych ludzi.
— Któż to taki?
— Raffles.
— Raffles? — powtórzył Mc. Intosh. — W jaki sposób poznałeś się z tym królem włamywaczy?
— To długa historia. Opowiem ci ją, gdy będę miał trochę czasu. Zastanówmy się teraz jak się pozbyć tego człowieka. Musisz to zrobić tak, aby nie domyślił się, że ja stoję za tobą.
— Musimy się dowiedzieć przede wszystkim gdzie on mieszka.
— Dowiemy się jutro. Będzie tu u mnie o godzinie jedenastej.
— Mógłbym skończyć z nim od razu.
— Nie. Powiedziałem ci już raz, że nie chcę, abym ja był w to wmieszany. Musisz znaleźć coś lepszego.
Przez chwilę zapanowało milczenie.
— Musimy go skłonić — przerwał Mc. Intosh, aby przeprawił się na naszą wyspę. Tam pozbędziemy się go bez trudu.
Nazajutrz o godzinie jedenastej rano portier zawiadomił pana Geissa, że pewien bankier nazwiskiem John Gover pragnie się z nim widzieć.
Mister Geiss, oczekując na Rafflesa, nie był w pierwszej chwili zachwycony tą wizytą. Mimo to nie mógł odprawić z kwitkiem poważnego bankiera.
— Wprowadź go — rzekł do lokaja.
Zjawił się jakiś pan w starszym wieku. Posuwał się ciężko, opierając się na kulach. Przez złote okulary spojrzał uważnie na Geissa.
— Proszę, zechce pan usiąść — rzekł Geiss. — Czemu zawdzięczam pańską wizytę?
— Czy pan mnie nie pamięta, mister Stein?
Mister Geiss, czyli Stein, spojrzał uważnie na swego gościa. Przysiągłby, że nie widział go nigdy w życiu.
— Przez dziesięć lat nie było mnie w Londynie. W czasie tak długiej nieobecności zapomina się twarze najbliższych nawet znajomych. Zechce mi pan przypomnieć swoje nazwisko.
— John Gover — rzekł nieznajomy pokasłując lekko — John Gover, makler giełdowy.
Na próżno mister Geiss wysilał swą pamięć. W żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć maklera o tym nazwisku. Z grzeczności udał, że go sobie przypomina.
— Oczywiście — rzekł. — Spotykaliśmy się dość często na giełdzie.
— Myli się pan... Nigdyśmy się dotąd nie spotkali.
— Czyżby znów pamięć wypłatała mi figla?
— Mam pełne prawo tak przypuszczać.
— A jednak wydaje mi się, żeśmy się zetknęli przy niektórych interesach.
— Tak i to dość poważnych... Tylko, że wówczas nie orientowałem się w nich zupełnie...
Mister Geiss począł zdradzać pewne zdenerwowanie. Czego chciał od niego ten dziwny człowiek?
— Może wreszcie powie mi pan, co pana do mnie sprowadza?
— Ma pan krótką pamięć, panie Stein — odparł nieznajomy z ironicznym uśmiechem. — Pan sam wyznaczył mi przecież spotkanie.
— Ja?
— Bezwątpienia — odparł mister Gover, — wczoraj w teatrze zaprosił mnie pan na dziś na godzinę jedenastą do hotelu.
— Istotnie, byłem w teatrze, ale nie przypominam sobie, abym pana tam widział.
— Bardzo mnie to cieszy — odparł nieznajomy. — Okazało się więc, że przebranie moje spełnia znakomicie swoją rolę. Nie poznał mnie pan.
Mister Geiss zerwał się z krzesła. Nieprzytomnym wzrokiem powiódł dokoła, jak gdyby ujrzał widmo.
— Czyż to możliwe? Pan byłby lordem Listerem?
— Tak — odparł nieznajomy. — Lord Edward Lister zwany również Johnem C. Rafflesem, zaszczycił pana swoją wizytą.
— Do pioruna! Co za niespodzianka! Pańskie przebranie jest istotnie wspaniałe. Diabłaby zjadł ten, ktoby poznał w panu Listera. Zrobił pan niezłe postępy w ciągu dziesięciu lat. Z pana naprawdę genialny człowiek!
— Zostawmy to — uciął Raffles chłodno. — Co ma mi pan do powiedzenia?
— Czy zna pan Bank Lincolna? — zapytał Geiss.
— Tylko z zewnątrz. Ponieważ jednak zwrócił pan nań moją uwagę, może zechcę obejrzeć go i od wewnątrz. Obawiam się tylko, że jeśli pan jest dyrektorem banku, wizyta moja może nie przynieść mi zysku.
— Myli się pan — odparł mister Geiss. — W Lincoln Banku znajdują się wkłady drobnych kupców i rzemieślników. W skarbcu naszym znajduje się około trzech milionów funtów sterlingów depozytów. Wizyta więc pańska nie byłaby tak bezowocna. Powiem jaśniej: proponuję panu, ażeby pan wziął tytułem odszkodowania za poniesione straty, część znajdującego się tam depozytu.
Raffles obserwował Geissa spod wpół przymkniętych powiek. Na twarzy jego malowała się ab-