Strona:PL Lord Lister -42- Odzyskane dziedzictwo.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z elegancją jego stroju. Poczekał on cierpliwie, aż osoba stojąca przed nim skończy przeglądanie listy, poczym sam począł szukać czegoś w długim szeregu nazwisk. Nagle oczy jego osadzone głęboko pod krzaczastymi brwiami rozbłysły dziwnym ogniem.
— Henry Douglas! — zawołał, powtarzając przeczytane nazwisko. Pierwsza klasa, kabina nr. 14... To on!
Następnie spiesznie zakupił bilet na przejazd z Calais do Dover.
Okręt wysadził już na ląd większą część swych pasażerów. W pierwszej klasie dużo było wolnych kabin. Nieznajomy widocznie wiedział o tych wszystkich szczegółach. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, gdyż na liście pasażerów obok nazwiska figurowała wzmianka, że znajduje się jeszcze on na pokładzie okrętu.
Zbiżało się już południe, gdy nieznajomy udał się na okręt, aby obejrzeć swoją kabinę. Dziwnym zbiegiem okoliczności kabina ta znajdowała się w sąsiedztwie kabiny młodego arystokraty angielskiego, wracającego do kraju po długiej nieobecności.
Nieznajomy nawiązał rozmowę ze stewardem.
— Tej nocy prześpię się na pokładzie — rzekł podczas, gdy służący otwierał mu jego kabinę. — Jest tu wygodniej niż na lądzie... W całym mieście nie mogłem znaleźć przyzwoitego hotelu. Natomiast kolacji jeść tutaj nie będę. Mam kilka ważnych spraw do załatwienia, które mnie zatrzymają w Calais dość długo.
Wręczył stewardowi suty napiwek i w kilka minut później opuścił okręt. Mniej, więcej w tym samym czasie, inny pasażer udający się również do Dover wszedł na okręt. Był to człowiek starszy, ubrany bez zarzutu. Utykał na jedną nogę i kasłał bez przerwy. Wybrał kabinę również położoną w pobliżu kabiny młodego Douglasa. Tłumacząc się zmęczeniem, położył się zaraz po przybyciu.
Nadszedł wieczór. Nieliczni pasażerowie, znajdujący się jeszcze na okręcie zgromadzili się w sali jadalnej. Sir Douglas znajdował się między nimi.
Młody człowiek z twarzą spaloną słońcem i wiatrami, zachowywał się w czasie obiadu z dużą rezerwą. Niechętnie odpowiadał na pytania swych towarzyszy. Henry Douglas robił wrażenie człowieka przedwcześnie dojrzałego. Życie było dla niego twardą szkołą.
Dość wcześnie położył się spać.
Na okręcie zapanowała cisza. Gęsta i mokra mgła przenilkała wszędzie. Pasażerowie marzli
Dopiero o godzinie dziesiątej nieznajomy, który studiował listę pasażerów zjawił się na okręcie. Wałęsał się przez kilka minut po pokładzie i skierował się wreszcie do swej kabiny, polecając stewardowi, aby go nie budzono nazajutrz rano.
Na dole na korytarzach, paliły się się tylko nikłe lampki, nierozpraszające ciemności. Dzięki tym ciemnościom jakiś człowiek prześlizgnął się wzdłuż korytarza, aż do miejsca, w którym znajdowała się kabina nr. 14. W kabinie tej spał spokojnie baronet Henry Douglas.

Złodziej czy zbawca?

Doszedłszy do tego miejsca, wędrowiec nocny zatrzymał się. Drzwi otworzyły się bez szelestu i człowiek wszedł do środka. Grube zasłony otaczały łóżko, skąd dochodził miarowy oddech śpiącego. Jakkolwiek w kabinie było zupełnie ciemno, nocny gość orientował się w niej doskonale. Nie wahając się ani przez chwilę skierował się w stronę szafy i począł obszukiwać ubrania baroneta. Schował do kieszeni rozmaite przedmioty i wysunąwszy się jak cień na korytarz wślizgnął się do swojej kabiny.
Był to ten sam człowiek, którego widzieliśmy, w biurze portowym. Ta nocna wizyta była widocznie jedynym celem jego podróży.
Powróciwszy do kabiny rozłożył swój łup na stole. Składały się nań dwa portfele z czerwonej skóry. Jeden z nich wypchany grubo, zawierał same papiery. Otworzywszy drugi, złodziej krzyknął głośno z radości. Znajdujące się w nim dokumenty były stare i pożółkłe. Utrzymane jednak były w doskonałym stanie.
— Baronet ułatwił mi znakomicie zadanie — szepnął do siebie złodziej. — Nie przyszła mu nawet do głowy myśl, że pasażer pierwszej klasy na wielkim okręcie może paść ofiarą podobnego wypadku. Mam papiery i pieniądze, ale czy to wystarczy Rogersowi? Czy nie rozmyśli się co do przyrzeczonej nagrody, jeśli dowie się, że sukcesor żyje?
Zamyślił się przez chwilę. Twarz jego przybrała wyraz ponury i surowy. Powziął decyzję.
Włożył obydwa portfele do kieszeni swego ubrania, które opinało szczelnie jego tors atlety. Nasunął kapelusz na oczy i przerzucił przez ramię palto.
— Może zajść potrzeba nagłego opuszczenia statku — szepnął do siebie. — Walizka moja może pozostać. Znajdą w niej tylko cegły i kamienie.
Mężczyzna schwycił długi sztylet artystycznie rzeźbiony i po raz wtóry udał się na korytarz wiodący do kabiny baroneta.
Nagle zatrzymał się. Zdawało mu się, że słyszy tuż za sobą ledwie uchwytne szmery. Miał wrażenie, że ktoś za nim idzie. Nie! Musiał się omylić. Dokoła panowała cisza. Uspokoił się i przyspieszył kroku. Zręcznie wślizgnął się do kabiny. Z kocią zręcznością zaczaił się przy łóżku, z którego rozlegał się równy oddech śpiącego.
Bandyta wyprostował się i podniósł sztylet do góry... Znów dał się słyszeć ten sam szelest. Odwrócił się... W tej samej chwili ktoś upadał na ziemię, jakiś mebel upadł z trzaskiem, poczem dał się słyszeć krótki krzyk. Śpiący mężczyzna, obudził się. Zapalił światło. Prawą ręką chwycił rewolwer który miał stale koło łóżka.
Zasłona szarpnięta silną ręką rozsunęła się gwałtownie. Sir Henry Douglas skierował lufę rewolweru w stronę człowieka z siw/ą brodą, który podniósł się z ziemi. W tej samej chwili jakaś ciemna postać wypadła na korytarz.
— Bandyci, zbóje! — wołał sir Douglas. — Stać! Nie ruszać się z miejsca! Jeśli uczynisz najmniejszy ruch, strzelam.
Awanturniczy żywot młodego baroneta obfitował w podobne sytuacje. Sir Henry Douglas nie stracił panowania nad sobą.
Ręka jego wciąż skierowana była w stronę przypuszczalnego bandyty. Siwobrody człowiek spojrzał sir Douglasowi prosto w twarz.
— Słowa te powinien pan zwrócić raczej do tego, który wślizgnął się tu przede mną. Nieszczęśliwy przypadek przeszkodził mi w pokrzyżowaniu planów, tego człowieka. Na szczęście zdą-