Strona:PL Lord Lister -12- Podróż poślubna.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Natychmiast po przybyciu do Londynu inspektor Baxter kazał się zawieść do Scotland Yardu.
Było to na kilka chwil przed zamknięciem biura. Agent Marholm zwany Pchłą zabierał się właśnie do wyjścia, gdy nagle ujrzał stojącego w progu szefa.
— Czy Raffles jest jeszcze w Londynie? — rzekł na powitanie.
— Dobry wieczór, panie inspektorze — odparł Marholm, wyciągając do niego serdecznie dłoń.
— Kpię sobie z pańskich powitań — odparł inspektor. — Chcę wiedzieć czy Raffles jest jeszcze w Londynie? Jedynie dlatego prosto ze stacji przyjechałem do biura, nie pozwoliwszy sobie nawet na kwadrans wypoczynku.
Marholm zaciągnął się dymem z fajki i odparł:
— Czy Raffles jest jeszcze w Londynie? Hm... Nic o tym nie wiem.
— Co? — zawołał Baxter — Czy możliwe jest, aby go nie było? I po to pędzę tutaj jak wariat? Czyż nie telegrafowałeś mi, że on jest w Londynie? Słuchajcie, Marholm, jeśli go tym razem nie schwycimy, cała wina spadnie na was.
Marholm nie przestawał pykać spokojnie swą fajkę.
— Tego ranka — rzekł Marholm — Raffles był jeszcze w Londynie. Widziałem go na własne oczy, jak w towarzystwie jakiejś damy zajadał najspokojniej śniadanie.
— Co? — zawołał Baxter. — Czyżby się na to odważył? Jego bezczelność przekracza już wszelkie granice.
— Nie jestem jednak absolutnie tego zdania — odparł Marholm — Raffles lubi pokazywać się publicznie, nie robiąc sobie nic z naszej obecności.
Mimo to nie udało się nam go zatrzymać.
Czemu żeś więc pan sam tego nie dokonał;
— O, wystrzegam się tego skrzętnie. Wolę zostawić kompromitację związaną z niemożnością aresztowania Tajemniczego Nieznajomego komuś innemu — rzekł z ironicznym uśmiechem.
— Proszę wydać natychmiast wszystkim detektywom, będącym na służbie, rozkaz, aby trzymali się w pogotowiu. Niech zgromadzą się w poczekalni. Chybaby sam diabeł przeszkodził w schwytaniu Rafflesa, jeśli jeszcze znajduje się w tym hotelu.
W pół godziny później inspektor policji Baxter przybył do hotelu i zapytał się portiera, czy przebywa w nim jegomość, odpowiadający rysopisowi Rafflesa, wraz z pewną damą.
Portier, który znał inspektora policji, odparł po krótkim namyśle.
— Istotnie, znajduje się tu jegomość odpowiadający temu rysopisowi. Na liście gości figuruje on jako Otto Müller z małżonką... Zajmuje on na pierwszym piętrze apartamenty, przeznaczone dla książąt.
— To do niego podobne, — mruknął Baxter. — Człowiek z naszej klasy zadowolony jest, gdy może opłacić dach nad głową. Złodziej natomiast zajmuje apartamenty książęce. Może sobie na to pozwolić, żyje przecież na cudzy rachunek.
— O jedno tylko proszę pana inspektora — rzekł portier po wysłuchaniu tego monologu. Jeśli zechce pan zatrzymać ptaszka, proszę aby odbyło się to po za terenem hotelu.
— Niech się pan nie obawia — uspokoił go inspektor — oszczędzę panu wszelkich nieprzyjemności. Czy pan Otto Müller jest u siebie w numerze?
— Nie — odparł portier, mający pieczę nad kluczami. — Państwo wyszli przed pół godziną, udając się do teatru. Wrócą prawdopodobnie po północy.
Ponieważ inspektor policji nie mógł pójść do teatru, nie pozostawało mu nic innego jak usiąść wraz z agentami w hallu hotelowym i czekać.
Ten którego oczekiwali wrócił około godziny pierwszej wraz ze swą towarzyszką i nie troszcząc się o nikogo przeszedł spokojnym krokiem obok detektywów. Pozwolili mu wejść do swych apartamentów, ponieważ Baxter obiecał portierowi, że uniknie skandalu.
W chwili gdy zdejmował właśnie palto, drzwi od pokoju jego otwarły się nagle. W jednej chwili Baxter wraz z Marholmem i innymi detektywami rzucili się na niego i nałożyli mu kajdanki.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął Baxter. — Nareszcie wpadłeś w moje ręce. Tym razem mi się nie wymkniesz!
— Na Boga — krzyknęła przeraźliwie kobieta. — Kim jesteście i czego chcecie?
— Dowiesz się o tym rychło, moja mała — odparł Baxter, przypuszczając, że ma do czynienia z jakąś awanturnicą.
Książę von Plessenheim odzyskał już przytomność. Pomimo więzów, które mu się wpijały w ciało, wściekły, że został wzięty za zwykłego zbrodniarza, wlepił w Baxtera ostry wzrok i rzekł:
— Powiedzże mi, stary idioto, cóż się stało takiego, że śmiesz mnie znieważać?
— Co? Ty jeszcze śmiesz nazywać mnie idiotą? — zawołał Baxter. — Dość naigrywałeś się ze mnie przez długi szereg lat. Wtenczas istotnie zasługiwałem na to miano. Dziś już się to skończyło bezpowrotnie.
— Zapytuję — rzekł książę — kim pan jest? Ten żart będzie pana drogo kosztował.
— Przyjacielu — odparł Baxter — dowiesz się wszystkiego w Komendzie Policji, panie Johnie Raffles?
W tej chwili do pokoju wszedł dyrektor hotelu, prosząc inspektora policji, aby natychmiast opuści! hotel, ponieważ lokatorzy skarżą się na hałas.
— Dyrektorze — zawołał książę — proszę mi wytłomaczyć, czego chcą ode mnie ci ludzie. Mam wrażenie, że znalazłem się wśród bandy dzikusów.
— Nie, sir — odparł dyrektor — ma pan przed sobą inspektora policji Baxtera i detektywów ze Scotland Yardu.
— Dziękuję panu — odparł książę.
— Szkoda słów — rzekł Baxter do dyrektora — a człowiek ten wyraźnie kpi z pana. Wie on dobrze kim jestem.
— Zechce mi pan powiedzieć wobec tego — zapytał spokojnie książę — czemu mnie pan zaaresztował i dlaczego traktuje mnie pan jak najgorszego zbrodniarza. Mam wrażenie że w Anglii mam prawd posługiwać się takim nazwiskiem jakie mi w każdej chwili moja fantazja podsunie.
— Oho, — zawołał Baxter — zaczyna się przyznawać, że nosi fałszywe nazwisko.
— Nie mam potrzeby przyznawać się przed panem — odparł książę. — Nazwisko moje nic pana nie powinno obchodzić. Proszę jednak wiedzieć, że pańska brutalna napaść na moją osobę pociągnie bardzo poważne konsekwencje. Dla pańskiej wiadomości dodaję, że jestem księciem von Plessenheim.
Inspektor policji wybuchnął głośnym śmiechem.
— Oto najlepszy kawał jaki ten osobnik mógł wymyśleć — rzekł, zwracając się do agentów policji. — Niech mnie jutro powieszą, jeśli człowiek ten jest księciem von Plessenheim.
— Naprzód! Schwyćcie go i zaprowadźcie do