Strona:PL Linde - Słownik języka polskiego 1855 vol 1.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Korzystałem z obcowania z uczonym śp. Englem, ze Zfobickim Profesorem języka Czeskiego i Sekretarzem kancelaryi Czeskiej, z Profesorem Dolinarcm, z X. Herbicem bibliotekarzem w Terezyanum, z Durichem autorem biblioteki Słowiańskiej, z Volliggim wydawcą słownika Illiryjskiego. Szczęście zdarzyło, że właśnie wtenczas zjechał do Wiednia z Pragi naczelnik całej literatury Słowiańskiej, sławny X. Dobrowski. Jak przez nader krótką dla mnie podówczas chwilę z ustnej jego nauki wiele pożytkowałem, tak dotąd przyjacielska jego korespondeneya i rozmaite a gruntowne o słowiańszczyznie pisma są dla mnie skarbem nieocenionym. W zbiorach zaś Słowiańskich bogatej biblioteki cesarskiej, biblioteki uniwersytetu i Terezyanum, a nadewszystko w prywatnym zbiorze śp. Złobickiego, znalazłem prawie to wszystko czegom potrzebował. Pobyt zatem w Wiedniu był dla mnie trzecim w życiu kursem naukowym, to jest Polsko-Słowiańskim.
Postępowałem tedy w pracy, a to już w obszerniejszym ogólnej słowiańszczyzny zakresie, zachęcony częścią odezwą Towarzystwa Przyjaciół Nauk wtedy w Warszawie się zawięzywającego, i w samych swoich zawiązkach mnie za czynnego członka do grona swego przybierającego, częścią odezwami różnych pobratymców Słowiańskich, jakoto: śp. Jappla i uczonego Vodnika, nalegających, abym dyalekty ich jak najdokładniej zbierał i umieszczał. Doprowadziłem rzecz tak daleko, żem nie tylko poprzednicze ogłoszenia planu tej roboty do różnych dzienników uczonych popodawał, i Sewerynowi hr. Potockiemu, Senatorowi Imper. Rosyjskiego, wtenczas w Wiedniu przytomnemu, na jego żądanie rys dzieła z niektóremi wyjątkami na odjezdncm jego do Petersburga złożył, ale też zaczynałem już wchodzić w układy o wydawanie dzieła w Wiedniu; albowiem największą do tego spodziewałem się mieć łatwość pod okiem i przy boku zacnego hr. Ossolińskiego.* Tymczasem rozgłoszone o dziele tem wieści zjednały taką sławę autorowi, że w roku 1803 wezwany został do Warszawy, gdzie podówczas rząd Pruski, Liceum nowe zakładając, poruczał mu jego urządzenie i dyrekcyą nad niem. Miał Linde zabezpieczoną dogodną posadę dla siebie u Ossolińskiego; stosunki też, jakie w Wiedniu zawiązał, były mu nader cenne; długo więc wahał się, czy ma przyjąć wezwanie rządu Pruskiego lub nie. Boleśna takoż była to dla Ossolińskiego rozłączać się z Lindem do którego światłego obcowania nawykł był silnie i takowe stawało się nieodzowną dlań potrzebą.
Z tem wszystkiem widząc on iż na owej posadzie Linde może być użyteczniejszy narodowi, jął go wraz z Czartoryskim, Jenerałem ziem Podolskich namawiać, iżby wezwanie przyjął. Co też Linde uczynił. Uczucie, jakiem wówczas Ossoliński przenikniony był dla swego przyjaciela, odmalowało się dobitnie w następujących listach. W pierwszym z nich, do brata Lindego pisanym z Wiednia dnia 1 grudnia 1803 powiada.
W tej prawdziwie dla mnie smutnej chwili, w której zaszłe brata WWPana Dobrodzieja do Warszawy powołanie po dziesięcioletnim związku mnie z nim rozdziela, nie mogę się wstrzymać od uczynienia do WWPana Dobrodzieja odezwy. Niech to nie rozrywa tej przyjaźni, którą mię z WWPanem Dobrodziejem bawienie brata jego przy mnie skojarzyło. On się dla mnie ani za oddaleniem miejsca, ani za przeciągiem czasu nie odmieni; ja zawsze dla mego będę jednakim; WWPan Dobrodziej trzeci między nami racz nas jeszcze łączyć swoją do obydwóch przychylnością. Go mi mego Lindego szacownym czyniło, poczciwość w gruncie serca jego zaszczepiona, umiejętność i pracowitość, to wszędzie zaleci i otworzy mu pomyślne powodzenie. Przeciwko zaś ślepym przeciwnościom we mnie na odwodzie zostawia przyjaciela, który z pomyślności cieszyć się będzie, a na opaczny los jego nigdy się nie pokaże nieczułym i obojętnym. Ten list mój niech mi zyska pozwolenie u WWPana Dobrodzieja, abym się mógł nie