Strona:PL Linde - Słownik języka polskiego 1855 vol 1.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanie. W książkach biblioteki jego, z których wypisy do Słownika weszły, znajdują się ślady podkreślania i znaczenia miejsc wyciągnionych, i mogą poniekąd służyć za skazówkę, iż takowe w dziele umieszczonemi zostały. Nigdy mi nie wyjdą z pamięci kilkogodzinne, czasem aż do późnej nocy przeciągane z szanownym hrabią narady, jakim sposobem który wyraz, osobliwie wieloznaczny w cieniowaniach jego uszykować, jak jedno znaczenie z drugiego logicznohistorycznie wyprowadzić, jednem słowem, jaki skład dać całej robocie. Tak to zacny ten mąż nie tylko koszta łożył na mnie i moje przedsięwzięcie, coby każdy majętny człowiek potrafił; ale nadto osobistą pracą, nauką i światłem wspierał mię swojem, na co nie każdy majętny mógłby się zdobyć.
Jak przez zetknięcie się z Ossolińskim przybrała myśl pierwotna Lindego wielkie rozmiary, tak stosunki za pośrednictwem jego z najuczeńszymi i zamożnymi rodakami zawiązane, i ich pomoc, postawiła go w możności wykonania Słownika swego tak, iż słusznie przechodzić się zdaje siły jednego człowieka, a być raczej pracą zgromadzenia uczonych. Nakoniec pracowanie nad nim w Wiedniu, stolicy państwa które mnóstwo ludów słowiańskich w sobie jednoczy, nadało temu polskiemu głównie słownikowi, charakter porównawczości dyalektów słowiańskich. Wpływy te różnostronne tak autor opowiada:
W stolicy rzeszy Niemieckiej żyłem jak wśród Polski, bo prawie z samymi ziomkami, w domach śp. Stanisława Małachowskiego marszałka, śp. Ordynatowej hr. Zamojskiej, gdzie się ta zawiązała przyjaźń, którą mnie dotąd szanowny Prezes królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Radca Stanu, X. Stanisław Staszic zaszczyca; hrabiny z Bielskich Worcelowej, księżny Podkomorzyny Poniatowskiej, hrabiny Tyszkiewiczowej, hr. Lanckorońskiego, śp. Seweryna hr. Rzewuskiego, wszystkich wówczas w Wiedniu bawiących. Lecz stanowczym dla szczęśliwego uskutecznienia przedsięwzięcia mego był wtedy przyjazd do Wiednia księcia Adama Cartoryskiego J. Z. P.
Najznakomitszy ten w kraju naszym opiekun nauk roztrząsnąwszy zebrane przeze mnie materyały z właściwą sobie przenikłością, udzieliwszy mi uwag i światłych rad swoich, wyznaczył natychmiast fundusz na utrzymywanie pomocnika w pisaniu, po wyjeździe zaś swoim z Wiednia, otworzył ze mną i łaskawie utrzymuje korespondeneya literacką, której dzieło moje tyle objaśnień, mianowicie co do języków oryentalnych, i dawnych zwyczajów Słowiańskich jest winno. Tegoż właśnie czasu wszedłem w ciągłą korespondeneya literacka z uczonym śp. Czackim, starostą Nowogrodzkim, z której nie jedno ważne objaśnienie do dzieła mego weszło.
Ośmielony tylą pomyślnościami odrzuciłem projekt sławnego księgarza Wrocławskiego JP. Korna, gdy mnie ten co do wielkości dzieła i co do czasu jego wydawania zbyt ograniczał; zkąd poszło, że myśl jego uskutecznioną później została przez zacnego Bandtkiego, który w następnym czasie tyle mi dawał i dotąd daje dowodów uprzejmej i gorliwej przyjaźni.
Wiedeń ważnym był do mego celu pobytem, nie tylko dla zamożnej biblioteki hr. Ossolińskiego, dla związków z tylą najznakomitszymi ziomkami, ale też że mi się tu nowe, a bardzo obszerne otworzyło pole słowiańszczyzny. Ponieważ monarchia Austryacka tyle różnych plemion Słowiańskich obejmuje, przeto w stolicy jej nie trudno natrafić na pobratymców naszego narodu najuczeńszych, i nie tylko do szczególnych dyalektów swoich, ale też do ogółu słowiańszczyzny w’ielce przywiązanych, tudzież na zbiory w tej mierze jedyne na świecie.