Gady, wampiry, gniotące zmory,
Może wytworzyć umysł poety.
Lecz marmurowo-bladej twej twarzy,
Oka, co zda się o niebie marzy,
Lecz twoich słodkich spojrzeń obłudnych
Z Twoją naiwną mową zdradziecką,
Twoich kłamanych pieszczot ułudnych,
Ciebie, kokietkę, grającą dziecko,
Twoich kaprysów, aniele hoży,
Fantazyą nigdy wieszcz nie utworzy!
Dokoła tak pięknie: tak błyszczą niebiosa:
Na listkach świeżuchna rozperla się rosa;
Rozchodzą się śmiechy wesołe wokoło,
I wietrzyk swawoli, muskając mnie w czoło:
A jednak w mem sercu ból w dawnej trwa sile;
O, chciałbym już w zimnej spoczywać mogile!…
Tak, nędznaś Ty! i to mój gniew ugłaska…
Ach, luba ma, — wszak nędzni my oboje!
Dopóki śmierć nam chorych serc nie strzaska,
Musimy być nędznymi wraz oboje!…
Nie zmamisz mnie szyderczem ust skrzywieniem,
Ni dumą twą, ni tym zuchwałym gestem,