Strona:PL Leo Belmont-Rymy i rytmy t.1.pdf/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdym oglądał się wkoło bystrym oka lotem!…
I myślałem ze wstrętem o tem miasta niebie,
Które, zdaje się, samo zaparło się siebie,
Takie wązkie, ścieśnione, szarawe i senne,
Kratkowane dachami, jak okno więzienne,
I jak gdyby pocięte jakąś psotną brzytwą;
Żegnam was, o niebiosa! Żegnam cię o Litwo!

Tu na łonie przyrody słuchałem do woli
Szeptów wiatru miłosnych śród srebrnych topoli;
Rankiem dźwięczał mi w uchu ptasząt śpiew łaskawy,
Zmierzchem — sykanie świerszczy, ukrytych śród trawy;
Nocą — cisza, szumiąca śród mroków milczenia,
Niby nieba i ziemi tajemne zwierzenia.
Zachwycony tym szumem, zasłuchany w ciszę,
Marzyłem, że anielskie jakieś chóry słyszę,
I myślałem ze wstrętem o tem mieście gwarnem,
Które krzyczy i mówi językiem poczwarnym,
Językiem, co wyszydza, ujada się, kłamie
I w zwroty maskowane tak zręcznie się łamie,
Piętnowany haniebną za zyskiem gonitwą;
Żegnam was szumy wiejskie! żegnam cię, o Litwo!

Tak, żegnam cię, o Litwo!… żegnam twoje łany,
Kwietne, żółte, zielone twoich pól dywany,
Twoje sosny iglaste o kształtach świeczników,