Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/191

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    przezorności pobudek w ziemię na jutro zakopać, aliści przyszła gromada i obyczajem swoim zjeść resztę połcia życzyła. Co widząc, Wilk uspołeczniony rzekł jej:
    — O najmilsi wilkowie! Nim żreć ten połeć zaczniecie, posłuchajcie słów moich.
    Zaczem zrobiło się cicho i Wilk uspołeczniony mówił:
    — Jako nas matka loika uczy, ja, do waszej gromady należąc, jestem jej przynależytością, i wszystko, cokolwiek w posiadaniu swojem być widzę, należy do was wszystkich, czyli jest dobrem ogólnem.
    — Juścić, że tak — rzekła gromada.
    — Jeśli więc, o najmilsi, ja mam, dajmy na to, połeć słoniny, to i wy go macie. Zali nie tak?
    — Juścić.
    — A jeżeli ja utracę ten połeć, to i wy go wąchać nie będziecie? A przeto, o najmilsi, moja krzywda jest krzywdą waszą. Kto mnie skrzywdzi, ten skrzywdzi ogół, czyli wszystkich. I jeśli mnie odbierzecie połeć, to tak, jakobyście go odebrali sobie. Zali nieprawda?
    — Ano juści — zamruczał ogół, czyli wszyscy.
    — A przeto mówię wam: poszli won!