Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i niepokoi nerwy, wprawiając je w stan natężenia, jaki poprzedza zajść mający wielki wypadek. Rwie się wtedy myśl, sny gorączkowe mącą spokój, łazi się po sufitach, siada się na liściach wysokich drzew... Ach, tam, tam przeniknąć za tę zasłonę, to musi być coś w istocie niesłychanego, jedynego!... To też gdy nareszcie zasłona owa spadnie nam z oczu, doznajemy rozczarowania...
Ach, tak, niestety! — roz­‑cza­‑ro­‑wa­‑nia! Więc to jest wszystko? — pyta w nas jękiem jakaś rozdarta struna. To niepodobna — szepcze po pewnym czasie jakiś głos otuchy; — trzeba szukać. I szukamy, cóż robić?
Ale to są refleksye późniejsze. Wówczas wolną byłam od nich, drżałam i gorączkowałam, jak każda zwykła dziewicza mucha.
W owym czasie mama zmieniła ze mną obejście. Stała się poufalszą, więcej przyjaciółką... Uczyła mnie rzeczy, których znaczenia i celu dobrze nie rozumiałam... Na moje pytanie: po co to wszystko? — uśmiechała się jakoś dziwnie, spoglądając na mnie płonącym paciorkiem swego okrągłego, wypukłego oczka.
— Na to oni biorą się — dodawała bez dalszych objaśnień.
W tym także czasie odbywałyśmy z mamą corso,