Dobrze... Jest, jest, mianowicie metafizyka, czyli nadprzyrodniczość. Ta nauka zajmuje się podstawowemi zagadnieniami bytu, nad któremi obywatel, a nawet prezes, nigdy się nie zastanawia, czas kartograństwem, baletnictwem, hipiką i pięknemi oracyami zajęty mając. Czy nie tak?
— No... tego... niby... com chciał powiedzieć... A nad tą metafizyką czy jest jeszcze co wyżej?
— Jest, a jakże. Jest pusta przestrzeń, bez faktów, bez doświadczeń, bez laboratoryów — przestrzeń, w której już tylko sama wyobraźnia buja, jeśli pozwolisz — kwitnie, i grasują przywidzenia różne, impresyjności, jak powiedziałeś, słowem, tutaj właśnie zaczyna się p...
— Poezya?
— Nie, nie zgadłeś. Zaczyna się — plucie. Ty plujesz na Poezyę, obywatelu, i ona... plwać na ciebie‑by mogła i nawet skuteczniej, bo z góry, ale nie chce tego robić, ponieważ jej, najwyżej umieszczonej, plucie twoje nie dosięga. Możesz ją tylko znieważać in effigie. Zaniechaj przecie tego. Poezyi nie zaplujesz, a sam siebie ze śliny wyjałowisz i nie starczy ci jej na trawienie pokarmów. Gotów‑eś dostać niestrawności...
— E, tam co do tego...
— Nie żartuj... Więc jakże? nie będziesz pluł? Nie będziesz?
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/128
Wygląd
Ta strona została przepisana.