Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak samo wyszydził Matejko Polaków w Sejmie Grodzieńskim... — odpowiedział Lech.
Rozmowa wiła się, na kształt girlandy z dobranych kwiatów i trzymała Lecha, jakby na łańcuchu z magnesu, przykuwającym go do czarodziejki. A bo też go czarowała! Czarowała wdziękiem rozmowy, czarowała ponętnością postaci, która w półświetle wydawała się eteryczniejszą jakąś, aniżeli w pełnym blasku słonecznym.
Z żalem Lech oderwał się od niéj.
A propos... — zaczepiła go, gdy pożegnanie składał. Zamierzam uczynić wycieczkę do kaskad, przepaści i na szczyty śnieżne... Nie zechciałbyś pan towarzyszyć mi?..
— Najchętniéj... A kiedy?..
— Choćby jutro... Wsiądź pan na statek, odchodzący o ósméj do Villeneuve... Weź obuwie odpowiednie i uzbrój się w laskę kutą... zabawimy dni kilka...
Pędził nasz Lech do zguby własnéj, jakby popychany siłą pary.
Z wycieczki powrócił w takiém usposobieniu, że, gdyby był poetą, mógłby stworzyć poemat, wyrównywający pięknością arcydziełu Słowackiego: „W Szwajcaryi.“ Uczucia jego przechodziły tę samą gamę, przez jaką przeprowadził swoje, wielki Juliusz. Nie brakło im tęczowych mostów, mglistych obsłón, kryształowych wodospadów i widziadeł nadzwyczajnych. Czarodziejka poprzedzała go, — on szedł za nią — był jéj cieniem na szczytach gór, w głębi rozdołów, na krawędziach przepaści, wszędzie, wszędzie, nawet... za zielonym stolikiem w Saxon. Ona zasiadła — ot, tak, dla próby — i on zasiadł; ona grała i on grał. I czemuż-by grać nie miał? Rzucił franków kilka tysięcy, nie pomnąc, a raczéj, zapomniawszy o tém, że franki te pochodzą z majątku, którego pierwotne,