Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjechał. Księżna przyjęła go w salonie nie tym co poprzednio. Zastał ją z robótką w ręku, utopioną niejako w półcieniu, pochodzącym od przemykanych żaluzyi, pospuszczanych stor i pozasłanianych firanek. Powitała go wymówką, brzmiącą jak następuje:
— Jak widzę, zlecenia moje przyjmujesz pan literalnie... Prosiłam odwiedzać mnie niekiedy, zwlókłeś więc drugą wizytę tydzień cały...
— Może byś mnie pani za usprawiedliwionego miała, gdybyś znała powód zwłoki... — odrzekł Lech.
— Usprawiedliwiaj się pan...
— Nie mogę... Wierz mi, księżno, na słowo...
Pomilczała na chwilkę i odparła:
— Wierzę... wierzę dla tego, żeby się nie dowiedzieć przypadkiem, że przekładasz jakąś kronikę zbutwiałą nad towarzystwo moje...
— O księżno!.. czyż możesz posądzać mnie o coś podobnego!..
— Nie posądzam o nic... — odparła, odrywając od robótki oczy i przenosząc je na młodego człowieka. Wyrażam jeno krzyk duszy niewieściéj, mającéj w podwalinach swoich próżność... Zastrzegłam się przeciwko temu, co by bardzo dotkliwie moję miłość własną uraziło...
Splątała jedwab’, którym wyszywała i poczęła go rozplątywać, podnosząc do góry paluszki, które się przejrzystemi wydawały.
— Nie mogłabym pana prosic o pomoc?.. — zapytała.
Lech co żywiéj rękawiczki ściągnął i użyczył pięknéj pani pomocy, przy któréj jego palce splatały się razy kilka z jéj palcami, udzielającemi mu za dotknięciem każdym leciuchnego elektrycznego drżenia.
Zły znak, o! zły znak.