Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— He! to ty, Pawle!.. — odpowiedział na pukanie głos gruby — to wchódź-że!..
Lech klamkę pocisnął i próg przekroczył.
— Ba!.. a kto wy?.. — zapytał z łóżka człek wąsaty, wyniosłego czoła i oblicza, przypominającego nieco rysami portret Szewczeńki.
— A wy... czyście Russyan Tameńko?... — odparł Lech.
— Tameńko najprawdziwszy...
— Ja nazywam się Lech Białoorłowicz...
— Ehe?.. — podchwycił profosor, szyję wyciągając i z łóżka się nieco wychylając — a czegoż wy do mnie, to tak rano?..
Ton tego zapytania był nieco drwiący. Lech, nie zważając na to, odpowiedział:
— Przychodzę w celu pomówienia z wami sam na sam o rzeczy, która mi się ważną wydaje i w któréj, mam nadzieję, porozumieć się zdołamy...
— No?.. cóż to za rzecz taka?.. ciekawym...
— Wdajecie się z wychodźtwem moskiewskiém... — zaczął Lech.
— Znam się z nimi... — bąknął Tameńko.
— Znacie się, macie u nich posłuch, możecie wywierać wpływ... Owóż, doszła do mnie wiadomość, że zamyślają oni o zamachach skrytobójczych...
— Nie koniecznie rzetelna wiadomość... — przerwał. Zamyślają oni o zamachach, ale nie o skrytobójczych a, o ile wiem, o jawnobójczych... Chcą niektórym ludziom we łby strzelać w biały dzień... Tak wiadomość ta doszła do mnie...
— To rzeczy nie zmienia... — odparł Lech. Tak czy tak, zawsze to morderstwo, zawsze to zbrodnia...