Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z najpierwszych hoteli stolicy. Urzędnik wnet z siedzenia zeskoczył. Za nim lekko wysiadł młody człowiek i poszedł za towarzyszem swoim, który poprzedzał go z miną taką, jakby mu drogę pokazywał. Na kurytarzu pierwszego piętra, przed drzwiami jednego z numerów, zatrzymał się i rzekł:
— Oto tu....
Młody człowiek wyciągnął rękę do klamki, ten atoli powstrzymał go.
— Chwilka panie... mam rozkaz nie odstępować pana; jednakże, jeżeli mi dasz słowo, że z nikim obcym widzieć się nie będziesz, oddalę się i nie zejdę się z panem, aż jutro, o piątéj rano, na dworcu kolei żelaznéj... Dajesz pan słowo?...
— Daję... odpowiedział młody człowiek bez wahania.
— Do widzenia więc...
— Do widzenia...
Urzędnik od drzwi odstąpił. Młody człowiek klamkę pocisnął, otworzył i znikł, zostawiając towarzysza, który niedługo pozostał w osamotnieniu. Zbliżył się wnet do niego garson hotelowy i zbliżając się, z daleka już ucho nadstawił. Urzędnik mu w ucho następujące wsunął wyrazy:
Pamiętaj-że...
— Oo... była garsona odpowiedź, dana tonem upewniającym.
— Nie upuść z rozmowy wyrazu jednego... szczególnie, gdyby przyszedł kto obcy, albo gdyby on gdzie poszedł...
— Spuść się na mnie wasze błahorodje...
— Dałeś adwokatowi znać?...
— Dałem...
— Cóż?...
— Powiedział: tém lepiéj...
— Przyjdzie?...
— Nie wiem... Nastawać nie mógłem... Zdaje się jednak że nie zaniecha odwiedzić klienta, którego miał bronić,