Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnałowéj. Wstał, wyprostował się, czoło rozpogodził, jedną dłonią wziął za rękę Czecha, drugą Rusina, stanął pomiędzy niemi i rzekł:
— Bracia...
Wzruszenie, jakie go w chwili téj opanowało, mówić mu daléj nie dało.
— Więcéj niczego nie potrzeba... — odparł Rusin po chwili daremnego na dalszy ciąg przemówienia czekania. Braciaśmy i hodi... Jeżeli ten pod obronę fundament podłożymy, to reszta wywinie się niby z płatka...
— Zawiniłem... — dodał Lech.
— A ba!.. Któż z nas nie zawinił?.. Wystrychnęła cię Moskwa na dudka, wystrychnęła mnie, wystrychnęła jego... wystrychnęła każdego, co tak, czy siak, po woli czy po niewoli, do niéj się przygarnął... Dostaliśmy za swoje; obecnie koléj przychodzi na Bółgarów, Serbów, Bośniaków, Czarnogórców... nie byłoby chyba źle, gdybyśmy założyli ognisko, przy którémby i oni kiedyś, gdy ich opieka moskiewska mrozem na wskroś przejmie, ogrzać się mogli... Co panowie na to?
— Zgoda!.. — krzyknął Czech.
Lech dłonie wyciągnął, oczy podniósł i wzruszeniem głębokiem przejętym głosem następujące wymówił wyrazy:
— Witaj, polska ideo, wylęgła w gnieździe orlem, wypowiedziana na sejmie lubelskim, występująca obecnie pod postacią oręża obronnego!.. Jeszcze Polska nie zginęła!.. — dokończył dobitnie.
— Nie zginęła.. — powtórzył Czech.
— Nie zginęła... — powtórzył i Rusin — ale przeistoczona bez liberum veto, bez królewiąt, bez swawolnictwa szlacheckiego...