Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podano śniadanie: kawa z mlekiem, bułki, masło i miód. Rusin pił i zajadał z apetytem świetnym, Lech nic przełknąć nie mógł.
Pod koniec śniadania wpadł Lacki.
— Co się stało?.. — były najpierwsze wyrazy, które wymówił.
Tameńko w milczeniu raport mu podał.
— Co to?..
— Czytajcie...
Stanął przy oknie, opatrzył papier zapisany i rzekł:
— Nie rozumiem...
— Przecież tam jak byk stoi, że to raport agenta policyjnego pierwszéj klassy, to jest, téj saméj klassy, do któréj należy ciało dyplomatyczne...
Lacki czytać począł. Czytał, czoło marszczył, nosem czmychał i oczami mrużył.
— Sakramencka niewiasta!.. — zawołał, skończywszy czytanie. Zkąd-że to?.. zkąd ten papier?..
— Z trzeciego oddzielenia policyi tajnéj, z kancelaryi przybocznéj jego cesarskiéj mości... wykręcili go i mnie dali nihiliści, którzy mają swoich wszędzie, w policyi nawet, w orszaku carskim...
— A to zgroza!.. Nie uszanowała artyzmu nawet!..
— Artyzmu?.. ha ha ha!.. — zaśmiał się Rusin grubo. Moskale z artyzmem, z nauką, z polityką tak robią: za pomocą sposobów specyalnych zmieniają je w wodę, którą prowadzą na koła, obracające ich młyn państwowy... Młyn ów takich jak my zuchów w otręby miele...
— A!.. a!.. a!.. — odezwał się Lech w górę patrząc.
— To mnie chyba — Tameńko na to — wypadnie wołać: a!.. a!.. a!.. Zaprośmy sobie do kompletu dwóch jeszcze, reprezentantów narodowości przez Moskwę gnębio-