Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Morfeusza, kiedy słyszeć się dało mocne do drzwi pukanie. Przebudził się, lecz myślał że mu się przesłyszało. Przewrócił się na drugi bok. Pukanie się powtórzyło.
— Co u licha!.. — powiedział sobie. Kto tam?.. Czy nie robotnicy z pałacu?.. czy nie jaka od księżny posyłka?..
Pukanie powtórzyło się po raz trzeci.
Entrez!.. — krzyknął.
Drzwi się otworzyły: do pokoju, poprzedzającego sypialnię, wszedł ktoś.
— Kto tam?.. — zapytał po francuzku.
— A to ja... — odpowiedział mu ów ktoś po polsku nie całkiem czysto.
— Co za ja?.. nazwij się!..
— Co mam się nazywać!.. Pokazać się wolę...
W tejże chwili na progu stanął mężczyzna dorodny — wąs zawiesisty, łeb duży, czoło wysokie, oblicze pochmurne.
Lech zmierzył go okiem od stóp do głowy — niby znajomy, a nieznajomy.
— Oto tak... — odezwał się przybysz. Wet za wet, darmo nic... Oddaliście mi wizytę o zaranku, ja was o zaranku rewizytuję...
Poznał bohater nasz Tameńka, który prawił daléj:
— Wizyta wasza była w interesie, i moja w interesie...
— Cóż was sprowadza?.. — zapytał Lech.
— A ot co...
Rzekłszy to, wydobył z zanadrza spory plik papierów, z którego wyjął jeden, na wszystkie strony zapisany, rozłożył i, pokazując go Lechowi, zapytał:
— Czyje to pisanie?..
Lech brwi zmarszczył, wpatrzył się i odrzekł:
— Księżny...