Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co, panie szefie? Przedewszystkiem urządzała się w ten sposób, że pieniądze przynoszono jej w czasie mojej nieobecności. Przypadkowo, wracając, spotkałem się z moim starym znajomym, dyrektorem Towarzystwa Ubezpieczeń, — zacząłem z nim pogawędkę i w ten sposób dowiedziałem się o wszystkiem.
P. Dudouis w zamyśleniu potrząsnął głową:
— Mimo wszystko jednak, — cóż to za genialny człowiek!
— Prawda, panie szefie: to kanalja, ale spryciarz, jakich mało! Aby mu się cały plan mógł udać, — należało się urządzić w ten sposób, iżby przez parę miesięcy nikt nie mógł absolutnie podejrzywać szanownego pułkownika Sparmiento. Należało wszystkie po dejrzenia, ogólne oburzenie skoncentrować na jednej jedynej osobie Lupina. I należało tak się urządzić, że w ostatecznym wyniku pozostała na placu tylko biedna, niepocieszona wdowa, nieszczęsna Edyta o łabędziej szyji, uosobnienie wdzięku i czarownej legendy, — istota tak czarująca i miła, że ci panowie z asekuracji czuli się niemal szczęśliwi, mogąc złożyć w jej delikatne rączki grubą sumę na obtarcie łez biednej wdowy! Oto, — co zdołał zrobić Lupin!
Obaj mężczyźni stali obok siebie, wpatrując się wzajemnie.
— Co to jest za kobieta? — spytał p. Dudouis.
— To Sonia Krisznow!
— Ta Moskiewka, którą zeszłego roku aresztowałem, a której Lupin ułatwił ucieczkę? Pewny pan jesteś tego?
— Najzupełniej. Początkowo nie zwracałem na nią uwagi, nie orjentując się jeszcze w sytuacji. Ale potem, — gdy przejrzałem jej rolę w tej całej historji, — odrazu mi się wszystko przypomniało... Tak, to Sonia, udająca Angielkę... Sonia, która z miłości dla Lupina nie wahałaby się iść na śmierć pewną!
— Śliczny połów! Udało ci się, Ganimard, niema co mówić!
— Mam jeszcze coś lepszego!