Przejdź do zawartości

Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niepodobna? A kogo zamordowano?
— Nie wiem dokładnie... podobno jakąś tancerkę kabaretową...
— Ach, do kroćset... — mruknął Ganimard.
W kwadrans później wysiadał już z kolejki podziemnej i szedł na ulicę Berneńską.
Zamordowana, znana w światku artystycznym pod nazwiskiem Jenny Saphir, zajmowała skromne mieszkanie na drugiem piętrze.
Ganimard, prowadzony przez ajenta policyjnego, przeszedł przez pierwsze dwa pokoje i znalazł się w trzecim, gdzie zastał zebranych już; sędziego śledczego, lekarza sądowego i szefa Biura Bezpieczeństwa, pana Dudouis.
Ledwie wszedł do tego pokoju, Ganimard drgnął cały, bo oto ujrzał leżące na kanapce zwłoki młodej kobiety, trzymającej w zaciśniętych kurczowo rękach kawałek czerwonej jedwabnej szarfy! Na obnażonem ramieniu widniały dwie rany, zakryte skrzepłą krwią. Na twarzy nabrzmiałej, niemal czarnej, malował się wyraz szalonej zgrozy.
Lekarz sądowy, który właśnie kończył badanie, oświadczył:
— Wedle mojej opinji ofiara została najpierw dwukrotnie ugodzona sztyletem, a następnie uduszona. Objawy uduszenia są zupełnie wyraźne.
— Ale na szyji nie widać żadnych śladów ecchimozy, — wtrącił sędzia śledczy.
— Prawdopodobnie została uduszoną za pomocą tej jedwabnaj szarfy, której połowa została w zaciśniętych rękach ofiary... Widocznie próbowała ją zedrzeć ze szyji, — wyjaśniał lekarz.
— Gdzież w takim razie reszta tej szarfy? Co się z nią stało?
— Sądzę, że zabrał ją morderca... może była poplamiona krwią. Znać wyraźne ślady przecięcia jej nożyczkami.
— Psiakrew... psiakrew... — mruczał Ganimard przez zęby, — to bydlę Lupin jakby był jasnowidzącym!