Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pasa, a we włosach, skłębionych i splątanych, ptaki uwiły sobie gniazdo. Małe złociste jaszczurki przebiegały po jego udach, prześlizgując się między palcami nóg, wyschłemi jak u mumji.
Było tam jeszcze wielu innych pokaleczonych dobrowolnie i zadających sobie tak wymyślne męki, że Robert uczuł zawrót głowy.
— Wyjdźmy stąd, — szepnął — niepodobna patrzeć na to! Jakże możecie zezwalać na podobne okropności?
— Nie mogę temu przeszkodzić — odrzekł bramin. — Utraciłbym wszelką władzę nad tymi, którzy powinni być mi posłuszni, gdybym się sprzeciwił torturom, zadawanym sobie samym przez tych nieszczęśników. Przekonasz się, że i tak zrobiłem już wiele w tym względzie.
— Ależ to jest wprost oburzające!
— Pomówimy o tem później; teraz pokażę ci widok przyjemniejszy od tamtego.
Robert nic nie odpowiedział. Zaczynał trochę żałować, iż zbyt pośpiesznie przyjął propozycję bramina, wskutek czego był zdanym na jego łaskę i niełaskę.
— Kto wie? — mówił do siebie, przypominając sobie różne stare legiendy o zaprzedawaniu duszy djabłu — czy ten szczególny a błyskawicznie szybki sposób, w jaki on mię oponował, nie ma w sobie czegoś nadprzyrodzonego?
I na tę myśl uczuwał dreszcz przestrachu. Przyczem dręczyło go to, że nie był już panem swoich myśli: wiedział o tem, że ten starzec z jasnym, mądrym wzrokiem, czytał w nich jak w otwartej księdze.
To przykre uczucie jednak rozproszyło się wkrótce i Robert powiedział sobie: