Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dostępu słońca i powietrza, pełną była zgnilizny, grzybów i gadów — niepodobna było myśleć o zagłębieniu się w te wilgotne przepaście!
Lecz Robert Darwel nie uznawał się tak łatwo za zwyciężonego, ani się cofał przed jakąbądź przeszkodą.
Po długich rozpatrywaniach, znalazł olbrzymi cedr, odosobniony nieco od innych drzew, który miał jakieś sto metrów wysokości. Wdrapanie się na ów kolos nie przedstawiało szczególnych trudności: gałęzie były gęste i tak grube, że dwóch jeźdźców obok siebie mogłoby po nich galopować, nie zawadzając sobie nawzajem. Robert z łatwością doścignął wierzchołka, płosząc po drodze miljony rudych wiewiórek.
Gdy wreszcie mógł ogarnąć wzrokiem okolicę, został olśniony... Las, który teraz prawie cały widział, zajmował przestrzeń podłużną, połowa zaś tego owalu wchodziła w pasmo gór, które ją okrążały łańcuchem szczytów tak równej wysokości, jakby wymierzonych przez biegłego gieometrę.
Lecz najdziwniejszem było to, że szczyty owe, które dotąd zakrywał przed okiem Roberta wał kamienny i las — rzucały tak oślepiające blaski, jakby cały łańcuch gór był zbudowanym z najczystszego kryształu.
Las z okresu mamuta, ukoronowany olbrzymią tęczą — oto, co ujrzał Robert z wierzchołka swej strażnicy!
Przyglądając się uważniej, rozpoznał, iż to były rzeczywiście góry, ułożone z olbrzymich płaszczyzn kryształowych, ustawionych pod różnemi kątami.
— Zwierciadła magiczne! — wykrzyknął zdumiony.
I patrzył pełen podziwu, na to arcydzieło, które musiało kosztować całe stulecia pracy i którego sam pomysł już był gienjalnym!