Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

też z uczuciem ulgi ujrzał blask słońca i puścił się w dalszą drogę.
Dziwiło go nadzwyczaj to gwałtowne podwyższenie temperatury w tak krótkim czasie: teraz otaczały go niewidziane wprzód rośliny, czepiające się rozpadlin skalnych, rozkładając grube, jasno-żółte liście, lub wznosząc w górę sztywne, kolczaste świece, podobne do kaktusów Ameryki środkowej. Owady o wielkich skrzydłach, płazy ogromne, rozdęte, świadczyły o nagłej zmianie klimatu.
Nakoniec upał dosięgnął najwyższego stopnia: pot spływał z czoła Roberta, który zaledwie mógł się poruszać — a wał kamienny wydłużał się wciąż, zasłaniając przed nim drugą stronę widnokręgu, mocny, groźny, wysoki...
Lecz przy nagłym zakręcie, krajobraz zmienił się z szybkością błyskawicy. Wał zakończony olbrzymią, do chmur sięgającą wieżycą, urywał się tutaj, otwierając widok na niezmierzony las drzew podzwrotnikowych. Robert nie bez zdziwienia rozpoznawał w nim gatunki, zbliżone do rosnących na Ziemi palm, bananów i bambusów.
— Jednak przyroda wszędzie trzyma się raz zakreślonego planu — mruknął do siebie Darvel; — podług jednego wzoru wytwarza tysiące odmian, niewiele różniących się między sobą! Dostatecznie ścisła logika mogłaby przewidzieć przyszłe możliwe gatunki roślin, jak chemja wskazuje nam nowe ciała, powstające z kombinacji znanych pierwiastków.
Pomimo tego, co wygłaszał, Robert musiał przyznać, iż ani na trzęsawiskach indyjskich lub środkowoafrykańskich, ani w dziewiczych lasach brazylijskich,