Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maczugami. Odtąd wioska spała spokojnie, otoczona wieńcem płonących ognisk.
Pewnego dnia Robert wsiadł w łódkę, uplecioną z sitowia i obciągniętą skórami fok i używał pysznej przejażdżki po kanałach, obserwowanych przez ziemskich astronomów; miały one pozór wielkich rzek, któremi woda z morza dostawała się w głąb lądu, na południe. Nie zwracając uwagi na wprawę swoich wioślarzy w kierowaniu łódką, do czego używali wioseł, zakończonych rodzajem łyżki, Robert kreślił ostrym kamieniem na kawałku łupku zarysy lądów planety, posiłkując się wspomnieniami z dzieł Schiaparellego i Flammariona.
W szkicu tym uderzała go pewna szczególność: wszystkie oceany znajdowały się na północy, a lądy na południu. Zdawało mu się, iż rozwiązał zagadkę, nad którą tak długo suszyli głowy astronomowie i uczeni.
— Ależ to bije w oczy! — zawołał z uniesieniem — dziwi mię, że nikt się tego dotąd nie domyślił! Cały Mars jest jednem wielkiem bagniskiem i w porze puszczania lodów po sześciomiesięcznej zimie wszystko byłoby wyschniętem podczas wiosny i lata, trwających każde po sześć miesięcy, gdyby nie kanały! Niemi to z północy na południe dochodzi ożywcza woda!
Zastanawiało go tylko to, iż astronomowie stwierdzili istnienie w pasie zwrotnikowym gór, których szczyty bieleją podczas zimy.
— To wcale nie obala mojej teorji — rzekł, jak gdyby odpowiadając komu niewidzialnemu — mogą być wśród tych bagnisk i górzyste okolice... Lecz jeśli są góry, muszą być i doliny zaciszne, ogrzewane półrocznem latem, gdzie rosną wszelkie rośliny krajów gorących,