Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Robertem owładnęła rozpacz: pojął, że po zniszczeniu jego ogniska, ten sam los spotka wszystkie, a wtedy mieszkańcy wioski, pogrążonej w ciemnościach bezbronni i niedołężni, staną się łupem tych potworów — i to z jego przyczyny!
— A jednak nie ulegnę w tej walce! — zawołał z wściekłością — muszę ich pokonać — muszę!
Już mu jednak brakło pomysłów do obrony: napróżno otrząsał głownie, rozdmuchiwał płomień: powolny a gęsty deszcz piaskowy, nieustannie dusił i przygaszał ognisko. Zaczął strzelać z łuku na oślep w górę, przytwierdzając do strzał małe głownie. Z początku skutkowało to trochę, kilka ostrych krzyków dało się słyszeć, lecz piasek wciąż padał, a wampiry wzniosły się wyżej, gdzie już były niewidzialne.
Wtedy mała Eoja, przytulona lękliwie do Roberta, powzięła myśl szczęśliwą. Ognisko to było od wczoraj otoczone palisadą: pokazała mu więc na migi, że na pale te trzeba nakłaść gałęzi, aby utworzyły dach gęsty, nie przepuszczający piasku. Wzięli się oboje do roboty i wkrótce ognisko zostało pokryte gałęziami oraz kawałkami darni. Pale były dość wysokie, tak, że ogień mógł się palić swobodnie do rana i trzymać tymczasem wampiry w przyzwoitej odległości.
To nasunęło Robertowi myśl urządzenia podstępu, który, w razie powodzenia mógł zapewnić stanowcze zwycięstwo.
Pozasłaniał poznoszonemi z chat matami oraz darnią, przerwy między palami, zakrywając ognisko, a sam położył się w pobliżu i mając pod ręką maczugę i nóż, leżał cicho, bez ruchu.