Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drżeli całem ciałem, bladzi ze strachu, a nawet Uau i Eoja usunęli się z ruchami wyrażającemi zgorszenie.
— Zdaje mi się — rzekł w duchu Robert — że posunąłem się nieco za daleko tym razem.
Trzeba było teraz jaknajprędzej uspokoić i umocnić moralnie, wystraszonych, drżących Marsjan. Lecz to okazało się niezbyt łatwem zadaniem: zmieszani i strwożeni usuwali się od Roberta, nie ośmielając się spojrzeć na niego.
Niektórzy z nich, myśląc zapewne o zemście krwawych Erloorów, mieli łzy w oczach. Byli pewni, iż z nadejściem nocy żarłoczne Wampiry wyprawią sobie z nich zbiorową ucztę.
Robert zrozumiał odrazu stan duszy tych biednych dzikusów i smutek ich wzruszył go do głębi.
— Uspokójcie się! Nic się wam nie stanie! — zawołał głosem pełnym siły i pewności siebie — nie obawiajcie się! Przyrzekam, że będę was bronił przeciw Erloorom; od dziś zaczynam z niemi walkę i jestem pewien zwycięstwa!
Strwożony tłum nie rozumiał tych słów, lecz wyraz twarzy i uspakajające ruchy Roberta wywarły dobre wrażenie. Dla utrwalenia go, starał się im wytłomaczyć na migi, iż pod jego opieką i mając na swe usługi ogień, nie potrzebują obawiać się Wampirów.
Patrzyli na niego uważnie i życzliwie, lecz widocznem było, iż nie rozumieją go dokładnie. Nakoniec Uau i drugi jeszcze starzec pojęli myśl Roberta i z okrzykami radości zaczęli to tłomaczyć zebranym, w języku dziwnym, bo pozbawionym zupełnie spółgłosek.