Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ku zdziwieniu naturalisty, każda ze świec miała inną barwę płomienia: odpowiadały one siedmiu kolorom zasadniczym. Tworzyło to nader fantastyczny widok.
Następnie, wyjąwszy z pudełka jakieś kolorowe proszki, wysypywał niemi dokoła wywyższenia, na którem siedział bramin, rodzaj kręgu, odgraniczającego go od świec.
Potem rzucił na węgle z drzewa oliwnego, płonące w bronzowych trójnogach, inne jakieś proszki.
Gęsty dym uniósł się ku sklepieniu, powietrze stało się w tej wielkiej, dusznej sali ciężkie, zamglone...
Dym wydzielał woń dziwną, ostrą i mdlą zarazem.
Ralf rozpoznawał zapach ziół trujących, sprowadzających obłęd, z rodziny psiankowatych, baldaszkowych i makowych. Te dymy, mieniące się w świetle różnemi kolorami, pochodziły ze spalenia się ruty, bieluniu, cykuty, belladonny, konopi indyjskich i maku.
Wszyscy oddychali z trudem w tej dusznej atmosferze; pot oblewał twarze Alberty i Ralfa, serca biły gwałtownie z wrażenia trwogi i niepokoju. Skronie uciskała jakby obręcz żelazna, a oczy prawie wychodziły ze swych orbit, z uczuciem nieznośnego bólu.
Powoli przykre te uczucia znikły, czuli tylko lodowate zimno w kończynach; nakoniec ogarnęła ich dziwna błogość, spokój i jasność umysłu. Powietrze, dotąd duszne, wydało im się zupełnie czystem a postać Fara-Sziba otoczona była jakąś mgłą fosforyzującą, która go otaczała świetlaną aureolą.
Jog rzucił teraz na posadzkę, w okrąg utworzony przez siedm świec płonących, jakiś czarniawy łachman pięciokątny, który miał pozór kawałka starej skóry,