Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najrozmaitszych cacek, przyrządów do palenia tytoniu i opium, a wspaniały kredens był obciążony butelkami szampana i różnych napojów wyskokowych. Wielkie szafy z hebanu inkrustowanego zapełnione były rękopisami, — niektóre z nich składały się z liści palmowych, lub deseczek z drzewa sandałowego.
— Zapewne to jest mieszkanie jakiegoś przemysłowca angielskiego, który bawił długo w Indjach — pomyślał Robert, zasiadając wygodnie na miękkiej otomanie.
Zaledwie jednak usiadł, usłyszał jakiś groźny pomruk; — zerwał się przerażony i odskoczył o kilka kroków. Zimny pot wystąpił mu na czoło, gdy z pod sofy wyszedł, przeciągając się, ogromny tygrys i cichym, kołyszącym się chodem wysunął się na środek sali.
Tam przypadł do ziemi przedniemi łapami, próbując ostrości pazurów na dywanie, a potem zaczął iść wolno, wężowym ruchem w stronę gościa... Oczy zwierza gorzały, grzbiet się wyprężył: gotów był do skoku. Robert pochwycił rewolwer i położył palec na cynglu, przygotowany do strzału w razie skoku tygrysa. Był bardzo blady; serce biło mu silnie, lecz zachował spokój zupełny i czekał z zimną krwią.
Upłynęły trzy sekundy — czy trzy wieki, tego Robert nie wiedział! Człowiek i zwierzę badali się wzrokiem: gdyby Robert był spuścił oczy, choć na jedną sekundę, byłby zgubionym! Nagle zasłona u drzwi, czarna w złote wzory, uchyliła się i głos stłumiony jakby dochodzący z dali, zawołał:
— Mowdi! Mowdi!
Tygrys poznał snąć głos swego pana, gdyż szybko wpełznął znów pod sofę; Robert zaś zwrócił się gniewnie do wchodzącego: