Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten spoglądał ze strachem i odrazą na to nowe a wstrętne zjawisko. Dla nieszczęsnego wygnańca z planety rodzinnej, wszystko w niem było wstrętne: i brudno-żółty kolor błon skrzydłowych i twarz podobna do ludzkiej, lecz z wyrazem chytrości i okrucieństwa — i wargi ogromne, krwisto-czerwone... Całości dopełniały oczy mrugające, otoczone czerwoną obwódką, oraz nos krótki i mocno zadarty, jak u buldoga; długie, kończaste uszy sterczały po bokach głowy.
Ujrzawszy tę poczwarę przy blasku płomienia głowni, Robert chwycił z ogniska drugi kawał płonącego drzewa i rzucił w tymże kierunku.
I ten pocisk nie chybił celu; wampir, sparzony w nagie ciało, oślepiony blaskiem nieznośnym dla jego przywykłych do ciemności oczu, wydał krzyk bolesny, po którym nastąpiło łkanie żałosne, a ponure — i spadł z gałęzi na ziemię, wirując w powietrzu.
Zachęcony tem powodzeniem, Robert podbiegł ku niemu z trzecią głownią, chcąc go dobić — lecz wampir, przerażony widokiem ognia, zaczął niezgrabnie skakać, jak kangur, na prawo i lewo, nie przestając jęczeć głosem prawie ludzkim. Wpadł wreszcie między krzaki i zniknął z oczu Roberta, który był już pewnym schwytania go.
Nieco uspokojony, młody człowiek powrócił do ognia, a podsyciwszy go kilkoma kawałkami drzewa, zaczął rozmyślać o przygodach tej nocy i swem cudownem ocaleniu, przyczem, jak wszyscy samotnicy, myślał głośno:
— Nie zdaje mi się — mówił — aby mi w dzień grozić miało to szkaradne stworzenie, które mię napadło we śnie; (tu dotknął małej ranki za uchem, z której