Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —


ludzie powiedzą! — zawołała Ludka, biorąc się napowrót do książki.
— Możesz ją sobie wziąć, możesz! tylko nie splam, i obchodź się z nią dobrze. Nie trzymaj rąk za sobą, nie wpatruj się w nie, nie wołaj „Krzysztofie Kolumbie!“ dobrze?
— Nie turbuj się o mnie, będę sztywna jak talerz i będę się starała uniknąć biedy. Teraz idź, odpowiedz na bilecik, i daj mi skończyć tę śliczną powieść.
Małgosia poszła napisać: „przyjmują z podziękowaniem“; potem oglądała suknię i śpiewała wesoło, obszywając ją swą jedyną frezą z prawdziwej koronki. Ludka tymczasem kończyła powieść, jadła jabłka i bawiła się ze szczurem.
W noworoczny wieczór bawialny pokój był pusty, bo młodsze dziewczęta służyły za garderobiane, a starsze były zajęte ważną sprawą „ubierania się na zabawę“. Chociaż toalety miały skromne, dużo było biegania na górę i z góry, dużo śmiechu i szczebiotu. W jednej chwili silna woń przypalonych włosów napełniła cały dom. Małgosia chciała mieć kilka loczków nad czołem, a Ludka podjęła się przypiec papiloty żelaznemi szczypcami.
— Czy powinno się tak dymić? — spytała Eliza, siedząc na łóżeczku.
— To się wilgoć wysusza, — odparła Ludka.
— Jaka dziwna woń! — zupełnie jak od spalonych pierzy! — zauważyła Amelka, gładząc swe loki z zadowoleniem.
— Zdejmę teraz papiery, to zobaczycie masę maleńkich loczków, — rzekła Ludka kładąc żelazko.
Zdjęła je wprawdzie, ale się nie ukazała „masa loczków“, bo włosy odpadły wraz z papilotami, a przerażona