Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do Małgosi, jakgdyby odtąd nie istniały dla niego niemożliwości.
— Czy nie zbyt daleki termin? — spytała Amelka, bo jej pilno było do wesela.
— Tak wiele mam jeszcze nauczyć się przedtem, że mi się nie zdaje dalekim, — odparła Małgosia ze słodką i nową powagą.
— Ty będziesz tylko czekać, a ja pracować, rzekł Jan, zaczynając swe trudy od podniesienia jej serwety, z takim wyrazem twarzy, że Ludka potrząsnęła głową. Gdy się w tej chwili zatrzasnęły frontowe drzwi, pomyślała z ulgą w sercu.
— Idzie Artur, przynajmniej pogawędzimy rozsądnie.
Ale się omyliła, wbiegł bowiem ożywiony, z wielkim weselnym bukietem dla „pani Janowej Brooke“, i widocznie przekonany, że ta sprawa została przyprowadzoną do skutku przez jego zręczne starania.
— Wiedziałem, że się stanie według życzeń Brookeʻa, bo się zawsze tak kończy. Jak co postanowi to musi dokonać, choćby świat się zapadł! — rzekł po złożeniu daru i powinszowań.
— Bardzo jestem obowiązany za to świadectwo, które przyjmuję jako dobrą wróżbę, i nie odkładając proszę cię na wesele, — odparł Brooke, będąc gotów w owej chwili żyć w zgodzie z całą ludzkością, nawet ze swym psotnym uczniem!
— Przybyłbym na ten dzień choćby z końca świata, bo sam widok Ludki byłby wart długiej podróży. Niewesoło wyglądasz, moja pani, o cóż ci chodzi? — spytał idąc za nią w kąt pokoju, podczas gdy wszyscy powstali na przyjęcie pana Laurence.
— Nie cieszy mię ten związek, ale postanowiłam cier-