Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmurę brzemienną w pioruny, jak teraz naprzykład. Za co się tak obszedł z tobą?
— Nie chciałem powiedzieć, czego odemnie żądała twoja matka. Ma się rozumieć, żem nie mógł złamać słowa, obiecawszy, że milczeć będę.
— Czyś nie mógł zadowolnić jego ciekawości czemkolwiek?
— Nie; dopominał się prawdy, całej prawdy, i nic innego, tylko prawdy. Byłbym wyznał cząstkę przypadającą na mnie, gdybym mógł nie wmieszać Małgosi, ale ponieważ to się nie dało, przygryzłem język i znosiłem łajanie, póki mię stary nie porwał za kołnierz; wówczas opanował mię taki gniew, żem uciekł, żeby się nie zapomnieć.
— Niedobrze postąpił, ale wiem, że tego żałuje, więc idź pogodzić się, — ja ci pomogę.
— Niech mię powieszą, jeżeli to zrobię! Nie dam się łajać i poniewierać za niewinny żart. Było mi żal Małgosi, więc przeprosiłem, jak przystało mężczyźnie, lecz nie chciałem tłomaczyć się drugi raz, kiedym nie zawinił.
— Nie wiedział tego.
— Powinien mi ufać i nie postępować jak z dzieciakiem. Nic nie pomoże, musi on się dowiedzieć, że umiem kierować sobą i nie potrzebuję być prowadzonym na paskach.
— Cierpki jesteś, — rzekła Ludka wzdychając. — Jakże myślisz załatwić tę sprawę?
— Powinien mię przeprosić i uwierzyć, kiedy zapewniam, że muszę to pokryć milczeniem.
— Bóg z tobą! ależ on tego nie zrobi!
— Jednakże dopiero wówczas zejdę na dół.
— Teodorku, bądźże rozsądnym, zaniechaj tego, a ja