Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaszła, i przez parę dni zupełnie była niepodobną do siebie. Lękała się każdego słowa, rumieniła się za każdem spojrzeniem i cichutko siedziała przy szyciu z nieśmiałym, pomieszanym wyrazem twarzy. Na zapytania matki odpowiadała, że jej nic nie jest, a Ludwisi zamknęła usta prośbą, aby jej dała pokój.
— Zdaje mi się, że czuję w powietrzu miłość, i bardzo szybkie robi postępy. Zdradzają to różne symptomaty: jest niecierpliwa, cierpka, — nie je, nie sypia i płacze po kątach. Słyszałam raz, że powiedziała „Jan“ za twoim przykładem, mamo, i zaczerwieniła się potem, jak makówka. Co my poczniemy? — rzekła Ludka z taką miną, jakgdyby gotowa była na wszystkie środki, chociażby najgwałtowniejsze.
— Pozostaje nam tylko czekanie. Przestań ją dręczyć, bądź dobra i cierpliwa, a jak ojciec przyjedzie, to się wszystko załatwi, — odparła matka.
— Małgosiu, jest tu do ciebie list zapieczętowany. Jak to dziwnie! Teodorek nigdy nie pieczętuje, — rzekła Ludka nazajutrz, rozdając przesyłki z poczty.
Pani March i Ludka bardzo były czemś zajęte; wtem uderzył je krzyk Małgosi, i obróciwszy się ujrzały, że patrzy na list z przestraszoną twarzą.
— Co to jest, moje dziecko? — zawołała matka, biegnąc do niej, podczas gdy Ludka próbowała wyrwać jej z rąk ten złowrogi papier.
— To pomyłka — on tego nie pisał; ach, Ludko, jak mogłaś to zrobić! — mówiła Małgosia i schowała twarz w rękach, tak płacząc, jakgdyby jej serce pękało.
— Ja, ja nic nie zrobiłam! co ona mówi? — wołała Ludka ze zdumieniem.
Łagodne oczy Małgosi zapałały gniewem, gdy wyjęła