Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przykro mi, żem się wygadał, ale muszę ci już dopowiedzieć resztę. Jednego dnia tak było z nią źle, że odezwała się do Ludki, iż chce dać fortepian Małgosi, ptaszka tobie, a biedną starą lalkę Ludce, któraby ją kochała przez pamięć na siostrę. Żal jej było, że ma tak mało do rozdania, więc dla nas wszystkich przekazała promienie włosów, a dla dziadka pozdrowienie. Ona nie pomyślała o testamencie.
Opowiadając to wszystko, podpisał się, zapieczętował i podniósł oczy dopiero wtedy, skoro wielka łza spadła na papier. Amelka miała twarz pomieszaną, lecz rzekła tylko:
— Czy nie można dodać przypisku do testamentu?
— Owszem, to się nazywa kodycylem.
— Dopisz więc, że pragnę, by mi wszystkie loki obcięto i rozdano znajomym. Zapomniałam wymienić to życzenia, ale proszę je spełnić, chociaż mię to zeszpeci.
Artur z uśmiechem dopisał tę ostatnią i największą ofiarę; poczem zabawiał ją z godzinę, przejmując się jej troskami. Gdy miał odejść, Amelka wstrzymała go, szepcąc drgającemi usty:
— Czy Eliza naprawdę znajduje się w niebezpieczeństwie?
— Lękam się czy tak nie jest, ale miejmy jak najlepszą nadzieję. Nie płacz, moja droga. — Mówiąc to, objął ją po bratersku, co ją bardzo pocieszyło.
Gdy odszedł, udała się o zmroku do swej kapliczki, modliła się za Elizę ze łzami i ze zbolałem sercem, czując, że miljony turkusowych pierścionków nie pocieszyłyby jej po stracie lubej siostrzyczki.