Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stem tak zgnębiona i będę się starała przyjąć z poddaniem ten cios, jeżeli nastąpi.
— Miej lepszą nadzieję, to ci ulgę sprawi, Ludko. Mama niedługo przybędzie, a wtenczas wszystko dobrze pójdzie.
— Takam uszczęśliwiona, że ojciec zdrowszy! teraz nie będzie jej tak przykro odjechać! Ach mój Boże! tak mi jest, jakgdyby się tu wszystkie niedole nagromadziły, a najwięcej na moich barkach, — rzekła Ludka z westchnieniem, rozciągając wilgotną chustkę na kolanach, żeby wyschła.
— Czy Małgosia nie jest ci pomocną? — zapytał Artur z oburzeniem.
— Owszem, usiłuje; ale ona nie tyle kocha Elizę i wcale nie będzie tęsknić. Eliza jest moim sumieniem, i nie mogę jej się wyrzec, nie mogę! nie mogę!
Chowając twarz w mokrej chustce, płakała Ludka rozpaczliwie, choć dotąd była mężna i nie wylała ani jednej łzy. Artur przecierał oczy, ale nie mógł przemówić, póki nie przeszło dławienie w gardle, i póki usta nie przestały drgać. Może to nie przystawało mężczyźnie, ale się nie zdołał powstrzymać. Gdy szlochanie Ludki zaczęło ustawać, rzekł dodając jej otuchy: — Nie przypuszczam, żeby umarła; taka jest dobra, i wszyscy ją tak bardzo kochamy, że jeszcze jej Bóg nie zabierze.
— Dobre i kochane osoby zawsze umierają, — rzekła z jękiem Ludka, lecz przestała płakać, bo słowa przyjaciela ukoiły ją mimo zwątpienia i obawy.
— Biedna dziewczynko, zmęczona jesteś! Taka rozpacz nie leży w twoim charakterze. Przestań płakać, ja cię czemś wzmocnię.
Pobiegł na górę, przeskakując dwa schody naraz, a