Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   22   —


lecz tylko przez chwilę — bo Ludka wykrzyknęła zaraz z zapałem:
— Jakto dobrze, mamo, żeś przyszła, zanim wzięłyśmy się do jedzenia!
— Czy będę mogła pomóc zanieść te rzeczy biednym dzieciom? — błagalnie zapytała Eliza.
— Ja wezmę śmietankę i ciastka, — dodała Amelka, oddając bohatersko to co najlepiej lubiła.
Małgosia już układała kawałki chleba z masłem na dużym talerzu.
— Spodziewałam się tego, — rzekła pani March z uśmiechem zadowolenia. — Wezmę was z sobą do pomocy; wróciwszy, posilimy się mlekiem i chlebem, a reszty obiad dopełni.
Wkrótce wszystko było gotowe, i wyruszyły procesjonalnie. Szczęściem była to wczesna godzina, szły bocznemi uliczkami, więc je mało osób widziało, i nikt nie wyśmiał tej zabawnej wycieczki.
Zastały pokój nędzny, pusty, z potłuczonemi oknami, nieogrzany. Na brudnem posłaniu leżała chora matka z kwilącem niemowlęciem, a grono głodnych dzieci tuliło się pod starą kołdrą, aby się ogrzać. Jakże ich wielkie oczy spojrzały, a sine usteczka uśmiechnęły się na widok naszych dziewcząt!
— Ach, mein Gott! anioły do nas przyszły! — wykrzyknęła biedna kobieta płacząc z radości.
— Zabawne anioły w kapturach i mitenkach, — rzekła Ludka, pobudzając wszystkich do śmiechu.
W kilka minut potem zdawało się istotnie, że jakieś dobre duchy wzięły się do dzieła. Anna, która przyniosła drzewo, rozpaliła ogień i zatkała potłuczone szyby staremi kapeluszami i własną chustką. Pani March dała