Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —


jak skowronki, ale ich dźwięczne głosy nie jednoczyły się jak zwykle, i szły niezgodnie.
Całując Ludkę na dobranoc, pani March łagodnie szepnęła:
— Moja droga, nie daj słońcu zajść nad twym gniewem; przebaczcie sobie nawzajem, dopomóżcie sobie, i od jutra zacznij dzieło na nowo.
Ludka potrzebowała oprzeć głowę na macierzyńskiem łonie i wypłakać smutek i gniew; ale łzy dowodzą słabości, przytem tak głęboko czuła obrazę, że istotnie jeszcze nie mogła wybaczyć w zupełności. Powstrzymując się gwałtem od płaczu, potrząsnęła głową, i widząc, że Amelka słucha, szorstko odrzekła:
— To był szkaradny postępek, więc nie zasługuje na przebaczenie.
Powiedziawszy te słowa, położyła się i nie było już śmiechu ani poufnej gawędy owego wieczoru.
Amelka bardzo była obrażona, że jej pojednawcze kroki zostały odepchnięte. Zaczęła żałować upokorzenia się; jeszcze żywiej czuła doznaną krzywdę i nieznośnie pyszniła się swą wysoką cnotą. Ludka ciągle wyglądała jak chmura brzemienna w pioruny, i wszystko się nie wiodło tego dnia. Ranek był bardzo zimny; upuściła smaczne jabłko smażone w rynsztok; ciotka March kaprysiła; Małgosia zamyślała się; Eliza przyszedłszy do domu, przymuszała się do zmartwionej i smutnej miny; Amelka robiła uwagi o osobach, które ciągle mówią, że chciałyby się doskonalić, a jednak nie korzystają z cudzych zbawiennych przykładów.
— Wszyscy tacy nieznośni, pójdę poprosić Artura, żebyśmy się ślizgali. On jest zawsze miły, wesoły, i wiem,