Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I była ciemność. Cisza. A on jak wielki kwiat
na środku się kołysał, powoli w górę szedł.
„Matko” — powiedział jeszcze — „to nic, że ja daleko,
że nas rozdarła ciemność i ból co tkwi jak nóż.
Ja w tobie, a ty we mnie płyniemy strugą, rzeką
złocistą, drżącą strugą, gwiazdami lśniących róż.
Bo niema rozerwania, choć rozerwane słowa,
bo niema zapomnienia, choć życie nas zapomni;
z brzęczących kręgów nieba ja w ciebie, a ty do mnie
płyniemy.” Już tryskała obłoków dłoń różowa
i krzykiem świt przebudził na drzewie śpiący ptak.
„O Matko, kiedy wstaniesz i wyjrzysz w dzień to w oknie
zobaczysz mój ostatni, jak światło cichy — znak.”

Kiedy się znów otwarła po snu oplocie ciasnym
słońce nalane w ogród jak w wielką, płaską kadź
obrysowało drzewo, liście i korę jasną,
a na nim pył owoców. Na czasów złych rozstaju
drzewo ludzkich wyroków, dziwne drzewo rodzaju.
wiśniowe drzewo rosło, a słońce w kulki wisien
zamknęło krople pełne jego przelanej krwi,
którą tej nocy bat rozplusnął z jego ciała
i drżały tak jak ziemi bolesne, żywe łzy
nad zamyśleniem czasu, nad wirowaniem pyłu
i przenikaniem kręgów, które natchnęła miłość.

17. VIII. 43.