Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rodzicom
RODZICOM


A otóż i macie wszystko.
Byłem jak lipy szelest,
na imię mi było Krzysztof,
i jeszcze ciało — to tak niewiele.

I po kolana brodząc w blasku
ja miałem jak święty przenosić Pana
przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku
w ziemi brnąc po kolana.

Poco imię takie dziecinie?
Poco matko taki skrzydeł pokrój?
Taka walka, ojcze, poco — takiej winie?
Od łez ziemi krwawo mi, mokro.

Myślałaś, matko: — on uniesie,
on nazwie, co boli, wytłumaczy,
podźwignie, co upadło we mnie, kwiecie
— mówiłaś — rozkwitaj ogniem znaczeń.

Ojcze na wojnie twardo.
Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc:
— nie poznasz człowieczej pogardy,
udźwigniesz sławę ciężką.

I pocóż wiara taka dziecinie,
pocóż dzieciństwo jak płomieni dom.
Zanim dwadzieścia lat minie
umrze mu życie w złocieniach rąk.

A pocóż myśl taka jak sosna
za wysoko głowica, kiedy pień tną,
A droga jakże prosta,
gdy serce niezdarne — proch.

Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Miłość, matko — już nie wiem czy jest.
Nozdrza rozdęte zdaleka Boga wietrzą.
Miłość — cóż zrodzi — nienawiść, struny łez.