Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POKOLENIE


Wiatr drzewa spienia. Ziemia dojrzała.
Kłosy brzuch ciężki wgórę unoszą
i tylko chmury — palcom, czy włosom
podobne — suną drapieżnie w mrok.

Ziemia owoców pełna po brzegi
kipi sytością jak wielka misa
Tylko ze świerków na polu zwisa
głowa obcięta strasząc jak krzyk.

Kwiaty to krople miodu — tryskają
ściśnięte ziemią co tak nabrzmiała,
pod tym jak korzeń skręcone ciała
żywcem wtłoczone pod ciemny strop.

Ogromne nieba suną z warkotem.
Ludzie w snach ciężkich jak w klatkach krzyczą.
Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą
czuwając w dzień, słuchając w noc.

Pod ziemią drążą strumyki — słychać —
krew tak nabiera w żyłach milczenia,
ciągną korzenie krew, z liści pada
rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha.

Nas nauczono. Niema litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano;
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble — krew.

Nas nauczono. Niema sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaryci,
w grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi — źli troglodyci.

Nas nauczono. Niema miłości.
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
przed żaglem nozdrzy węszących nas,