Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tomaszewski wstawaj!
Ten ociągał się jakoś i przewracał jeszcze.
— Ale wstawajcie trutnie! czas wódki się napić! mnie już mdło! powtórzył Barański... musi być około ósmej!
— Hę? ozwał się Tomaszewski — wódki? już wódki? a jakaż z ciebie bibuła...
Zbudził się i Zbisław rozglądając.
— Dzień dobry...
— O spało się dobrze!
— Bo to nie ma jak na sianie! niech mi nikt o pierzynie i materacach nie gada! dodał Zbisław... siano to Boże posłanie. Ale gdzież buty, trzeba by pójść konie obejrzeć, bo ta czeladź... niech ją...
W stajni właśnie okrutna, szpetna i nieprzyzwoita panowała wrzawa.
— Te łajdaki już się tam za łby wodzą! zawołał Zbisław, trzeba iść z prętem, aby ich pogodzić.
Obejrzał się — ale gdzież buty moje?
— Kto z was sobie żarty stroi? hę — dodał rozglądając się w koło... Tomaszewski... słuchaj.
— Czego chcesz! gdzie sakwa co leżała na kominie!
— Jak Boga kocham okno otwarte! Barański się bosemi nogami zerwał. — Czy