Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan młody ze stryjem... otwierajcie, bo ognia damy...
Człek się umknął, a tuż — jak to po chmielu nie trudno, dwóch wystrzeliło i z muru się tynk posypał. Więc gdy raz huknęło, już nie było co myśleć — wszyscy się rzucili na bramę.
Ale stare to były dębowe okowane i puklami nabijane wrota, na potężnych wrzeciądzach, na blisko ćwierć łokcia miąższe... więc choć walili bez miłosierdzia, ani się zatrzęsły, tylko huk się rozlegał...
Co było kawek na bramie, w poddaszu pozlatało z wrzaskiem — ale we dworze, choć by się był człek z letargu obudził wszystko spać się zdawało — ani znaku życia...
Dopiero nie rychło domyślił się Żubr, żeby częstokół wyłamać i do fortecy się dostać dziurą. Tak też i uczyniono... nikt im nie bronił. W dziedzińcu jakby wszyscy wymarli... ani światła ani żywej duszy... Wprost tedy całym tłumem do dworu się sunęli... Tu też drzwi zaparte... Stuknięto raz, drugi, nie ma ludzi! Łam! zawołał ktoś — Wybito tedy drzwi, aż na ziemię legły... Dopiero z wnętrza zjawił się blady jak trup rządzca ze świecą w ręku.