Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobała, kochałem się szalenie — ba — Bóg raczy wiedzieć, czy jej nie kocham jeszcze!! Więc pókim z nią był, najszczęśliwszym się czułem, ale aby mi z oczów zeszła, porywała mnie złość, tęsknica, żem się tak ująć dał stary wróbel na plewę.
Już tedy od ożenku ani się było myśleć wykręcić — a trzeba zabierać do słania gniazda... i ustatkowania.
A ty wiesz, jak to mnie nawykłemu do swobody, twarda rzecz pójść w chomąto i do roboty... Ale cóż! nie było rady! Tym czasem ta czarownica trzymała mnie, żem z Hrubieszowskiego nie mógł ani wyjechać...
Ale ten przymusowy statek już mnie dławił... Trafiła się okazya. W sąsiedztwie było wesele u Zarębskich w Samorokach... spraszano. kto żył... pojechałem i ja z bratankiem, wygalantowany, wesół i z tym postanowieniem, żeby sobie pohulać na zakończenie kawalerskiego żywota... Wiedziałem, że i Strukczaszy będzie z pannami, alem nie czuł się w obowiązku zbytnio się przy mojej przysiadywać, myślałem sobie — będzie na to czas... a tu polowanie na upatrzonego. Panien i młodych mężatek było huk, ale była i młoda wdówka pani Zabrzeska... dziewiętnaście lat, trzpiotek... śliczna... wesoła i umizgus wielki...