Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stajni. Stajnie ode dworu nieopodal wystawiowione... miały jedno wnijście od wielkiego dziedzińca i dostać się do nich nie było można, tylko przerzynając się w poprzek podwórza.
Ledwie most przeszedł Toboła i bramę minął, naprzód go psy podwórzowe opadły i takiego narobiły larum, że aż ludzie poczęli z okien głowy wysadzać... Ze psy to sobie dziadzisko rady dać umiało, bo go wszędzie spotkało od nich to samo powitanie; ale tuż poczęto nawoływać go z ganku... Spojrzał i zobaczył pod słupami dorodnego mężczyznę z kresą czerwoną przez łeb, który jak u siebie stał ręce za pas powkładawszy...
— Sam tu, dziadzie.
Stary tedy poszedł na zawołanie.
— Hę! coś ty to za jeden! zkąd?
— Zwyczajnie dziad, obieżyświat, ale ja tutejszy, ze Żmurek, a przyszło się moje dziecko jedyne nawiedzić.
— A gdzież to te dziadowskie dziecko? gdzie? zapytał stojący w ganku.
— Służy we dworze, Piotrek mu imię, proszę jegomości... w stajni...
P. Zbisław — on to bowiem był — popatrzał długo na żebraka... potrząsł głową...