Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dalejże co? zapytał chłodno nader Starosta...
— Ah! westchnął Staszek, — była tam historya straszna, która już niewiem jak się skończyła... ktoś ze sług mnie zobaczył i zdradził, chciano pochwycić, musiałem uchodzić... żem ocalił życie, to winienem tylko patronowi mojemu św. Antoniemu do którego westchnąłem... Zbójcy ścigali mnie długo... koń ostatnich sił dobył... a gdy pogoń ustała... padł...
Starosta słuchał z uwagą... potym znów, jeszcze szerzej poły żupana rozsadziwszy począł chodzić i prychać... ale milczał.
— Panna Domicela zakląć kazała pana abyś ją ratował...
Starosta stanął.
— Jaka panna Domicela? kukuryku? panna Domicela? ślub wzięli, mąż ją zabrał, mieszkają pod jednym dachem, a między uszak i drzwi palce wkładać... nie życzę sobie, nie życzę...
— Przysięga że z nim żyć nie będzie...
— Tak... a wprzódy przysięgała że będzie... rzekł Starosta. Terefere kuku... strzela baba z łuku... Bałamuctwa! androny, i chcecie żebym ja się mięszał w to!
— Nigdy w świecie! rzekł po chwili — a mnie tam po co nos kłaść!!