Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku rannemu, a ten księdza wołał niezrozumiale i zdawało się że ducha wyzionie... Szczęściem ludzie doświadczeni podnieśli go, zaraz skórę zalepili włosy obciąwszy i na rękach do oficyn zanieśli. Tak się owa wieczerza zakończyła, a o włos że jeszcze nie krwawiej — o czym mało kto wiedział.
Ledwie się do Żmurek dobili a Domcia do swojego pokoiku wpadłszy zamknęła, wyszła za jakąś potrzebą, czy na zwiady panna Filipina... Posznurkowała po domu, tu, owdzie i wróciła do pani z jakąś nowiną szeptaną cicho a ostrożnie, która zdała się obie przerażać. Domcia chodziła długo, namyślała się, szepnęła służącej, ta wyszła, i wróciła jeszcze raz i pobiegła znowu... Słowem że długo temu końca nie było...
Gdy pan Zbisław pod drzwi podchodził jeszcze się te jakieś konszachty odbywały... Szpiegowano potym kiedy do stołu usiędą... postawiono dziewczynkę na straży aby oznajmywała gdyby Zbisław szedł... i Filipina znowu wymknęła się, a gdy wróciła, Domcia zbliżyła się do okna od ogrodu... Po cichuteńku otworzyło się okno.... Z przeciwległej gęstwiny wyszedł ktoś ostrożnie i ku domowi się zbliżył.
Był to Staszek Horwat. Przypadek chciał